Cute as a Button (larry)


Tego fanfica dedykuję mojej wspaniałej przyjaciółce Ani z okazji świąt Bożego Narodzenia. Nie umiem pisać ficzków, ale mam nadzieję, że ci się spodoba;-))


Love and kisses, Santa Claus

    – Przestań się na niego gapić. – Louis spojrzał na Nialla pytającym wzrokiem, bo przez dłuższą chwilę nie kontaktował i nie usłyszał, co powiedział blondyn. Niall zwężył oczy w wyrazie udawanej złości, nie potrafił się na przyjaciela gniewać, nawet jeśli ten olewał go przez długie godziny. – Po prostu podejdź tam i zagadaj.

       Louis zarumienił się, otwierając usta, by coś powiedzieć, ale przerwał mu Zayn.

    – Nawet nie próbuj nam wmawiać... – przełknął jedzenie, które utrudniało mu mówienie. – ...że to takie, srakie i owakie. Wystarczy podejść i powiedzieć "hej".

    Lou zamknął usta i nerwowo się zaśmiał, odkładając kanapkę. Siedzieli właśnie na szkolnej stołówce, Niall i Zayn prowadząc małą walkę na żarcie, Liam czytając jakąś książkę, podczas gdy Louis od dobrych... ośmiu...? dziesięciu...? minut siedział z kanapką w drodze do ust. Nie zdążył jej ugryźć, bo gdy tylko ją podniósł, w drzwiach szkolnej stołówki pojawił się Pan-Czysta-Perfekcja-W-Loczkach, zwany przez nauczycieli Młodym Geniuszem, Marcel.

    – To nie jest takie proste – powiedział, już nie tak pewnie jak w swojej głowie, Tomlinson. Liam w odpowiedzi parskął śmiechem i uniósł swoje sarkastyczne spojrzenie znad książki, którą aktualnie czytał. Była to może jego trzecia w ciągu ostatniego tygodnia i całą trójką zastanawiali się, skąd u Payne'a, do cholery, nagły zapał do książek. Do tej pory nawet na lektury nie miał chęci aż do momentu, w którym Zayn nie skomentował czegoś co dotyczyło Styles'a. I, tak, tylko Zayn o tym pamiętał, Niall i Louis nawet nie połączyli faktów. Ale z drugiej strony, dlaczego jakiś mało istotny komentarz ze strony mulata miałby zmienić nastawienie Liama? Może Malik miał po prostu jakąś małą obsesję na punkcie...?

    – To twoja szansa, stary! – krzyknął półgębkiem Niall, przerywając walkę z Zaynem (który krzyknął w tamtej chwili zwycięzkie "ha!"... Horan policzy się z nim później). Szturchnął Louisa łokciem, nakazując mu wstać, bo oto w ich stronę zmierzał Pan-Czysta-Perfekcja-W-Loczkach. Co prawda, żeby odnieść tacę, bo ich stolik znajdował się najbliżej szuflad, na które się je odkłada, ale lepsza okazja mogła się już nie powtórzyć.

    Louis, nie do końca wiedząc, co robi, zbyt podekscytowany tym, że Marcel jest już tak blisko, wstał z miejsca i... resztki jedzenia znajdujące się na tacy chłopca w loczkach, wylądowały na bluzie Lou.

    – Oops...

    – Hi! – powiedzieli prawie w tym samym momencie, Tomlinson nawet nie zorientował się, że oberwał. Dopiero, gdy minął pierwszy szok, spojrzał na swoje ubranie i formującą się na bluzie małą plamę od niedokończonego soku.

    – Przepraszam – mruknął zarumieniony Marcel ze skruchą w głosie, schylając się, by podnieść resztki i tacę.

    – Oh, nic się nie stało – odpowiedział mu Louis, kucając z chęcią pomocy, ale chłopcy stuknęli się głowami i niższy upadł do tyłu, obijając sobie kość ogonową. Zastanawiał się, czy przez całe życie był taką fajtłapą, czy to tylko wina Marcela. Chyba każde jego licealne upokorzenie było winą Marcela... który teraz wyciągnął do niego dłoń. Tomlinson zwykle odmawiał pomocy w takich przypadkach, duma mu na to nie pozwalała, ale... to przecież Styles! Jego crush od... odkąd go pierwszy raz zobaczył!

    Przyjął jego pomoc z małym uśmiechem na ustach. I w tamtej chwili przypomniał sobie o przyjaciołach, którzy siedzieli raptem półtora metra od nich. Zerknął przelotnie na ich stolik, ale zauważając, że nikogo tam już nie ma, przełknął głośno ślinę. Może zbyt głośno.

    – Jestem Louis. – Potrząsnął wciąż trzymaną dłonią chłopca w loczkach, który na jego przedstawienie się tylko się zaśmiał. Czy powiedział coś nie tak...?

    – Znamy się – powiedział Marcel, jakby zauważając obawy Tomlinsona. – Chodzimy razem na angielski –wyjaśnił. Twarz Lou rozświetliło zrozumienie. Miał ochotę uderzyć się w czoło, powstrzymała go jedynie miękka, ciepła dłoń Marcela, wciąż wciśnięta w tę jego.

    – To... może... – Louis skorzystał z odwagi, której resztki jeszcze w nim zostały. – Pójdziemy gdzieś razem po szkole?

    Styles spłonął rumieńcem i, oh, Boże, to był najsłodszy widok, jakiego Tomlinson kiedykolwiek doświadczył. Niestety tuż po tym dłoń Marcela puściła tę jego i chwyciła tacę, na której już leżały wszystkie rzeczy wcześniej lądujące na koszulce Lou i na podłodze. Poziom "aww" w głowie niebieskookiego odrobinę opadł. Ale tylko odrobinę.

    – Możemy gdzieś pójść – oświadczył cicho i tak niesamowicie uroczo, że Tomlinsonowi prawie (!) zmiękły kolana. Zielonooki odłożył przedmiot ich małych kłopotów na jedną z szuflad, stali tuż obok nich, dlaczego od razu tego nie zrobił...?

    – Co powiesz na McDonalds? – w momencie wymawiania tego zdania przybił mentalną piontkę z własną głupotą. Poważnie, Louis? McDonalds? Najbardziej romantyczne miejsce świata...

    – Z chęcią pójdę z tobą do McDonalds – odparł chłopiec w loczkach i uśmiechnął się, a w jego policzkach pojawiły się małe dołeczki. Czarujący, myśli Louisa określiły to zjawisko najbardziej trafnym w tamtym momencie słowem.

       Ustalili szczegóły, w trakcie czego Louis przez cały czas się szczerzył, bo jeszcze nigdy wcześniej nie widział tego uśmiechu na twarzy Marcela. Musiała to być sekretna trójka, przeznaczona wyłącznie dla oczu Tomlinsona. Tak, nie było innej opcji, żaden inny uśmiech, który zauważył u Styles'a nie wyglądał tak dźwięcznie... jeżeli uśmiech może wyglądać "dźwięcznie". Na pewno może, skoro ten tak właśnie wyglądał.

    – Do zobaczenia po szkole, Louis! – pożegnał się loczek i chyba chciał wykonać jakiś ruch w jego stronę, ale nie był za bardzo pewien, jak ma rozumieć propozycję Tomlinsona i w ogóle całe to zdarzenie. Po prostu więc odwrócił się i odszedł. Serce Louisa jeszcze przez parę chwil wybijało przyspieszony rytm, a umysł wielokrotnie odtwarzał w głowie ten czarujący uśmiech numer trzy.

xxx

    – Trzeba to opić! – krzyknął cały w skowronkach Niall, a przechodzący obok nich nauczyciel odchrząknął znacząco, zerkając w ich stronę. Pieprzyć go.

    – Właśnie, najlepiej z Marcelem – dodał Zayn, klepiąc Louisa po plecach, a niebieskooki miał wrażenie, jakby zaraz miały wylecieć mu płuca. I serce. I mózg.

    Chociaż... czy on się przypadkiem nie pozbył mózgu gdzieś podczas wstawania z miejsca?

    – Dajcie im się nacieszyć sobą – przerwał im Liam, tym razem - wow, cóż za zaskoczenie! - nie trzymając w dłoniach książki, a soczek z rurką. – Moim zdaniem powinni się napić sami, najlepiej wina. I we dwoje. W jakimś apartamencie na drugim końcu miasta.

    – Czy w tej bajce były smoki? – troszkę ironiczny, a troszkę przygnębiony głos Louisa ostudził ich wszystkich. Nawet nie miał sił zatrzasnąć szafki z impetem. Jakby wszystkie jego siły wyczerpały się razem z pożegnaniem w stronę Marcela, ledwo wychodzącym z jego ust. Nagle stracił wszelkie nadzieje, że cokolwiek z tego będzie. Co się z nim działo...?

    – Stary, nie łam się, wszystko będzie dobrze – powiedział mu Liam, jak małemu dziecku, przysuwając mu soczek do twarzy. Louis pociągnął z rurki kilka łyków i pokiwał z wdzięcznością głową. Gapił się w ziemię, nawet gdy chłopcy pociągnęli go w przód, gdy ruszyli do klasy. – To tylko wyjście do Maca, nie można zjebać wyjścia do Maca, pójdziecie tam, zamówicie coś, będziecie jeść i się śmiać, plując na siebie resztkami jedzenia. Będzie idealnie, Lou.

    Niebieskooki zaśmiał się słabo, bo na nic więcej nie było go stać. Dopóki nie zobaczył Marcela, siedzącego przed klasą, z nosem w notatkach, w stanowczo za dużych okularach. Wyglądał w nich tak koszmarnie uroczo, Louis miał wrażenie, że zaraz się rozpłynie, zawsze tak miał, gdy widział go w tych okularach. Podczas swoich obserwacji zdążył zauważyć, że loczek zakłada je tylko gdy coś czyta, a że robił to praktycznie ciągle, to miał je na sobie non stop. Oprócz stołówki. Na stołówce nigdy ich nie miał. A szkoda.

    – Oh, hej, Lou – Tomlinson poczuł te sławetne motylki w brzuchu, gdy tylko usłyszał zdrobnienie swojego imienia wychodzące z ust Styles'a. Nie rozumiał tego, bo dosłownie przed chwilą usłyszał to samo słowo z ust Liama, a nie poczuł kompletnie nic. – Zapomniałem, że mamy teraz wspólnie angielski.

    – Tak, ja też – zaśmiał się niebieskooki, a potem zaczął jakiś przypadkowy temat. Chłopcy pogrążyli się w small talk, nie spodziewając się usłyszeć od siebie czegoś ważnego, ale mimo wszystko rejestrując tę rozmowę jako coś ważnego. Lou odczuwał radość, zauważając przebłyski uśmiechu numer trzy, zaś Marcel cieszył się obecnością Tomlinsona przy sobie. Ze wszystkich osób w tej szkole, to z nim najbardziej chciał porozmawiać, bo tak pięknie recytował jego ulubione poematy na jedynej lekcji, którą mieli wspólnie. Miał śmiesznie wysoki głos, ale gdy recytował, stawał się tak przyjemny dla ucha, ciepły i bliski. Styles nie wiedział, co jeszcze przyciągało go do niższego chłopaka, być może jego charyzma, jego śmiech słyszalny na drugim końcu korytarza, albo wiecznie roztrzepane włosy. Po prostu czuł, że to właśnie z nim będzie mógł wreszcie rozmawiać. Bo, najzupełniej szczerze, loczek nie potrafił rozmawiać.

xxx

    – Nie, musisz teraz... kliknij ten przycisk... nie, nie ten, ten obok... Boże, Marcel, jesteś takim okropnym uczniem... – uwagi Louisa dało się usłyszeć już od progu domu, co chwila tylko poprawiał go i korygował. Ani razu nie pochwalił. Co za żałosny skrzat. Że-na-da.

    – Przestań mnie tak nazywać, mam na imię Harry! – na tę uwagę Lou pocałował go w policzek i uśmiechnął z zażenowaniem. – I zacznij mi może mówić, co robię dobrze... Patrz, wcześniej tak nie potrafiłem, ale nie, oczywiście, Pan Perfekcyjny Louis Tomlinson potrafi tylko krytykować i...!

    – Kocham cię – przerwał mu Lou i to poskutkowało. Jak zawsze. Harry się zamknął i zarumienił, skupiając z powrotem na grze. A przynajmniej próbując... lub udając, że próbuje się skupić. Grał naprawdę okropnie, niebieskooki nie wiedział już, co ma zrobić, żeby chłopak zapamiętał działanie pada. Nauka rzeczy przydatnych do egzaminów szła mu tak banalnie, a w zwykłą grę wyścigową grać już nie potrafił!

    Cóż, tak bywa, podsumował w myślach i z braku laku zaczął składać na szyi Styles'a drobne pocałunki. Harry'ego przeszedł dreszcz, ale nadal starał się grać. I Louis się dziwił, że idzie mu tak beznadziejnie, gdy zielonooki przez cały ten czas siedział między jego nogami i był otoczony przez jego ramiona. Jak on miał się skupić w takiej sytuacji? No jak?!

    Lou wsadził ręce pod jego koszulkę, były zimne, stanowiły kontrast dla temperatury - do tej pory przykrytego koszulką - brzucha Harry'ego. Loczek nie miał łaskotek, więc Tomlinson nie rozumiał, czemu Hazza wjechał samochodem w ścianę.

    – Przegrałem – powiedział lekko zachrypniętym głosem, odchrząkając. Poczuł na swojej skórze delikatny uśmiech Boo i wiedział już, co za chwilę nastąpi.

    Louis przyssał się na krótką chwilę do jego szyi, i zrobił to samo wyżej i wyżej, aż trafił na szczękę swojego chłopca w loczkach. Został tam przez chwilę, i z podziwu godnym spokojem całował powoli każdy milimetr tego odcinka prosto do ust Harry'ego, prowokująco i drażniąco. A gdy ich usta wreszcie się spotkały, Lou poczuł ten głód, którego oczekiwał, gdy tak leniwie przesuwał ustami po twarzy zielonookiego. Pocałunek był powolny, acz namiętny, słodki, acz zmysłowy... i smaczny. W pomieszczeniu słychać było tylko mlaskanie ich ust, a po krótkiej chwili też szelest ubrań, gdy Harry obrócił się odrobinę, by łatwiej mu było objąć Louisa.

    Mijał właśnie okrągły rok od ich pierwszej nieoficjalnej randki, długo po tej oficjalnej przyznali się przed sobą, że tak właśnie nazywali w myślach ten pamiętny wypad do McDonalds. Oboje wcześniej bali się do siebie podejść, a później, parę miesięcy po tym, jak zaczęli na poważnie się umawiać, wyznać sobie swoich uczuć. Ale udało się, wreszcie, i mimo że póki co żaden z nich nie wiedział co czeka ich w przyszłości i czy w ogóle czeka ich jakaś przyszłość, cieszyli się tym, co mają za sobą i co mają teraz. Bo po co martwić się przyszłością, kiedy ma się uśmiech numer trzy i śmieszny, ale uroczy śmiech Lou?

    – Fuj, czy wy zawsze musicie to robić kiedy my wpadamy? – warknął Niall z udawaną złością, zjawiając się nagle w pokoju Louisa i przerywając ich romantyczny moment. W połowie już leżeli na tej kanapie, blokowała ich jedynie niewygodna pozycja, której nie chcieli zmieniać, bo musieliby rozłączyć usta.

    Tuż za blondynem, trzymającym w ręce reklamówkę z alkoholem, w pokoju pojawili się zdyszani Zayn i Liam, trzymając się za ręce, a w tych drugich trzymając jakieś przekąski. Payne miał na szyi dopiero formujący się, fioletowy ślad, co dobitnie wskazywało na powód ich przyspieszonych oddechów i delikatnych uśmiechów na ustach obojga.

    – Jak cerber przepuścił cię z tym? – Louis wskazał na reklamówki w dłoniach Nialla, kompletnie ignorując jego pytanie, po czym uśmiechnął się, gdy zażenowany Hazza schował czerwoną twarz w jego szyi.

    – Mój słodki uśmiech zadowoli każdą mamuśkę – Niall zademonstrował swój "tajny chwyt na mamę Louisa", następnie odłożył reklamówki na ziemię i skoczył na ogromną, puchatą poduszkę znajdującą się w rogu pomieszczenia. Chyba znów przepracował całą noc, bo jego klejących się oczu nie dało się nie zauważyć. Louis postanowił wypomnieć mu to, gdy już trochę odeśpi.

    – Przeszkodziliśmy w pierwszym razie? – zapytał czysto ironicznie Zayn, a Liam dał mu kuksańca w bok. – Hej, nie tak ostro, księżniczko.

    – Nie mówcie mi, że bawicie się w ten daddy shit – zaczął z rozbawieniem Louis, a gdy na policzkach Payno wykwitły rumieńce, zaś Zayn odchrzaknął cicho z małym uśmieszkiem, zaśmiał się donośnie, przez co Harry ze strachem prawie z niego spadł. – Nie wierzę, bawicie się w to!

    – Oh kurwa, to jeszcze gorsze od ich ssania! – wrzasnął Niall, dosłownie spadając z tej puchatej poduszki. Nagle kompletnie się rozbudził i nie potrafił opanować.

    – No i z czego tak rżycie, debile, taka sama rzecz jak każda inna – warknął Malik, czerwieniąc się z zażenowania. Liam szepnął mu na ucho coś, co sprawiło, że jego zawadiacki uśmiech wrócił mu na twarz i przywróciło jej prawidłowe kolory. – Dobra, panienki, mniej obijania, więcej chlania!

    Następnie, jakby nigdy nic, sięgnął do reklamówki i wyjął z niej dwa piwa, jedno podając Liamowi.

    – Odsuńcie się, z łaski swojej, gołąbeczki – powiedział do Lou i Hazzy, a gdy tamta dwójka przesunęła się na jeden kraniec kanapy, oni rozsiedli się na drugim. Niall nawet nie miał kiedy ponarzekać na swoją samotność, bo kojące objęcia Morfeusza... i frędzle dywanu Louisa, przygarnęły go w swoje objęcia już dobrą chwilę temu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Potajemny Pocałunek #2 - "Wzloty i upadki"

Dorastanie - Rozdział drugi

Dorastanie - Rozdział dziesiąty