Dorastanie - Rozdział dziesiąty
Słów: 1641
Loke kompletnie nie wiedział, czego
ma się spodziewać, lecz tamtego dnia zwyczajnie bał się niewiadomego. Jak
zwykle, przed szkołą poszedł po Scotta, który, jak się okazało, mieszkał po
drodze do szkoły i zawsze szedł pieszo, tak więc Loke zabierał się wraz z nim i
często trzymali się przy tym za ręce. Żadnemu z nich to nie przeszkadzało, a
niektórzy z dorosłych ich mijających mówili nawet, że wyglądają słodko, jak
bracia. W pewnej chwili chyba nawet zaczęli rzeczywiście czuć się jak bracia. Nieporadność
życiowa Loke’a w pewnym sensie zmuszała Scotta, by zajął się młodszym chłopcem,
i czuł potrzebę ochrony go przed całym złem tego świata. Loczek być może sam nie
zdawał sobie z tego sprawy, ale wdzięczny był Scottowi nie tylko za przyjaźń i
poświęcanie mu ogromu czasu, ale także tę emocję, która siedziała głęboko w
nim, tę pewność, że zawsze może na niego liczyć.
Jak co dzień, rozdzielili się na
szkolnym korytarzu, Loke szedł do sali w drugiej połowie budynku, na trzecim
piętrze, gdzie odbywały się wszystkie jego lekcje, prócz wf-u, a Scott szukał
tej swojej, choć zazwyczaj wyglądało to tak, że prędzej szukał klasy, aniżeli
salki. Parę razy jeszcze minęli się na korytarzu podczas krótszych przerw, a
gdy trwała ta długa, siedzieli razem pod drzewem Loke'a, obaj chroniąc się
przed promieniami uv (tak przynajmniej myślał Loke, Scott po prostu dotrzymywał
mu towarzystwa). Następnie Loke jak zwykle czekał godzinę, lub trzy, aż Scott
skończy lekcje, na świetlicy, a gdy niebieskowłosy wreszcie go stamtąd odebrał,
obaj wrócili do domów.
Loke tylko zajrzał do swojego
pokoju, by zostawić tam plecak, jednak czuł czyjąś obecność w środku. Nim
zdążył przypomnieć sobie swoje koszmary i powód tamtej wizyty u czerwonowłosej
pani, zatrzasnął drzwi. Ale skrzeczący pisk dotarł do jego uszu. Czuł, że owy
skrzek i ten jego strach miał związek z tym, iż Drew prawie go pobił dnia
wczorajszego, gdyby nie Scott, który zatrzymał jego cios i zwalił z nóg prawie
wcale nie używając siły. Drew wypluł w ich stronę kilka bardzo niemiłych słów,
a Loke poczuł się okropnie i zwymiotował na jego buty. A potem już
nie tylko Drew, ale i reszta podwórka, krzyczała na niego, że jest dziwakiem i
oblechem i że ma to zlizywać, bo inaczej go pobiją, nawet dziewczyny. I Loke
prawie się tam popłakał i prawie znów zwymiotował, choć za drugim
razem wykaszlałby zapewne jedynie żółć, ale Scott mu na to nie pozwolił.
Zmierzył podwórkową bandę swoim groźnym spojrzeniem i zabrał zataczającego się
Loke'a do własnego domu, bo to akurat niedaleko niego mieli swoją
nową siedzibę banda Drew. I Loke przez chwilę nie pamiętał kompletnie
o tym, czego się bał, bo skupił się na tej myśli, że Scott jest dużo lepszym
przyjacielem, niż Drew kiedykolwiek był.
Lecz potem, gdy na powrót znalazł
się u siebie w domu, nie chcąc martwić ojców wydarzeniami z popołudnia, opisał
im pokrótce swój dzień w szkole. I tamtej nocy, gdy leżał w swoim łóżku,
owinięty szczelnie kołdrą i kocem, z masą poduszek pod i wokół niego, płakał,
wysłuchując obelg skrzeczących stworów, przy zapalonej lampce. Czuł się podle i
pewnie tak też wyglądał, jakby był chory, a przecież on nigdy nie
chorował. Nie pomagały mu już nawet zaciśnięte powieki, a słowa to już z
pewnością nic by nie dały, więc wolał milczeć, niż, jak ostatnim razem, wmuszać
w siebie tabletki nasenne, mimo że nie wiedział nawet, po co, ale wtedy myślał,
że to chyba tylko po to, by nie martwić ojców. Nie wiedział bowiem, że te
tabletki miały także nieco inne przeznaczenie. Oczywiście, że chciał móc znów o
stworkach zapomnieć, ale gdyby jeszcze parę razy usłyszał od kogoś
słowo czubek czy dziwak, wątpił szczerze, iż do niego nie wrócą.
Tak więc przeleżał całą noc, nie mogąc zasnąć, a rano czując się jeszcze gorzej,
niż w nocy i wieczorem. I jako pierwszy zauważył to Krist, myśląc, że był chory
i kazał mu zostać w łóżku. Loke jednak nie zamierzał tam zostawać, obawiał się
bowiem, iż stwory znów powrócą doń nawet, gdy już będzie jasno. Przeniósł się
więc na kanapę i cały dzień, a przynajmniej do południa, spał i szedł do
toalety, a potem znów spał. I gdy cyfrowy zegar w kuchni wskazywał godzinę
czwartą po południu, do drzwi zadzwonił Scott. Z racji, iż Salathriel był wciąż
na uniwersytecie (z tego, co usłyszał Loke, miał jeszcze do omówienia niejaką
pracę semestralną), a Krist chwilowo wybył do sklepu (na co Loke niechętnie,
ale jednak się zgodził, gdyż nie chciał zostawać sam w domu, ale bał się też z
niego wychodzić), Loke musiał pofatygować się osobiście. I gdy zamiast
przybysza, za drzwiami zobaczył wielkie pudełko czekoladek, z jeszcze większą
karteczką, z napisem "ZDROWIEJ", był mile zaskoczony. Nawet bardzo
mile.
Ktoś chyba musiał poinformować
Scotta, że jest chory i mimo że był to tylko jeden dzień, ten już przyniósł mu słodkości.
Poczuł się w tamtej chwili bardzo miło, tak jak jeszcze nigdy wcześniej się nie
czuł, nie potrafiąc określić do końca tego stanu, w którym się znalazł.
A wieczorem, gdy znów leżał w swoim
łóżku, w ciszy, niespiesznie układając się do snu, pomyślał, że skoro to jego
humor ma decydować o istnieniu stworów z jego głowy i jeśli ich nie będzie, gdy
będzie szczęśliwy, powinien częściej przebywać ze Scottem.
– Loke, mówiłeś ojcom, że coś się z
tobą dzieje? – zaczął bez ogródek, jednym uchem słuchając filmu, a drugim
oczekując na odpowiedź Loke'a. Ta jednak nie nadeszła od razu, a dopiero po –
około – dwóch minutach.
– Nie.
Cichy głos chłopca nie zagłuszył
filmu, ale Scott go usłyszał. I gdy skierował się w jego stronę całym ciałem i
spojrzał na niego z bliska, a nie tylko kątem oka, zauważył, iż Loke znów
trzęsie się jak osika.
– Czemu? – Nagle też zbladł
nieznacznie, jakby to był najważniejszy w jego życiu test, mówiący, czy jest w
stanie cokolwiek zrobić, czy nie. I w pewnym sensie można by uznać tę sytuację
za jako-taki test, ale nie najważniejszy, bo chodziło tu tylko o
wyznanie ojcom prawdy. Scott go rozumiał, przecież sam nieraz miał do wyznania
rodzicom gorzką prawdę, niekoniecznie dobrą dla niego i też niekoniecznie dobrą
dla rodziców, ale przecież byli rodziną. A rodzina nie powinna się
okłamywać. Nawet jeśli po tych wyznaniach obrywał po twarzy.
Wiedział jednak, że Loczkowi to nie
grozi, ba!, był pewien, że ten otrzyma od rodziców wsparcie. Dlatego kompletnie
nie rozumiał tego skrywania całego życia w tajemnicy przed nimi. On chciałby
móc się nie bać powiedzieć czegokolwiek swoim własnym rodzicom.
– Nie chcę, żeby się martwili.
– Mogę się nawet założyć... – zaczął
Scott, obracając chłopca w swoją stronę, gdyż do tej pory ten patrzył w dół, na
swoje kolorowe skarpetki. – Że oni już się martwią.
I Loke spojrzał na niego spod rzęs, lekko
nieobecnym wzrokiem, nie do końca wiedząc, co o tym myśleć, a po kilku minutach
trawienia owego zdania, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmieszek.
– Ja się nie zakładam. – I jeszcze
zanim Scott zdążył zrozumieć, o co chodzi, Loke już szczerzył się radośnie.
Gdy wrócił do domu tamtego wieczora,
koło godziny osiemnastej, akurat zdążając na kolację, nie było mu już do
śmiechu. Czuł się źle ze świadomością, że to dopiero Scott podsunął mu pomysł
wyznania rodzicom prawdy i że sam na to nie wpadł, ale lepiej późno, niż wcale.
Usiadł do stołu i przyglądał zręcznym ruchom Salathriela, który co chwila
podrzucał naleśniki do góry tylko po to, by się przed nim popisać. Krist w tym
samym czasie znów wypełniał jakieś papiery, a gdy na talerzu była już
wystarczająca ilość jedzenia dla ich trójki, kakao przed nimi leżało, a Krist
wciąż siedział z głową w papierach, Sal trzepnął go w głowę i burknął:
– Pracę zostawiamy w pracy.
Wtedy Krist uśmiechnął się
delikatnie, odłożył niepotrzebne mu teraz rzeczy na drugą stronę blatu, gdzie
chyba sam nie sięgał, gdy już usiadł z powrotem na miejscu i zajął się ich
dwójką, jak należy.
Przez krótką chwilę jedli w
milczeniu, a Sal uśmiechał się do nich, jak zwykle, widząc, że im smakuje. Loke
musiał niestety przerwać tę wesołą atmosferę.
– Tato... – zaczął i nie spojrzał na
żadnego z nich, a wręcz jeszcze bardziej spuścił głowę. To ich zaalarmowało. –
Bo ja chyba... muszę wam coś powiedzieć.
– Chyba nie robiłeś niczego
nieodpowiedniego ze Scottem? – Loke nagle poderwał głowę i skierował spojrzenie
na Salathriela. Rumieniąc się, gwałtownie pokręcił głową.
– Nie, nie! Przecież Scott jest prawie jak brat! – Oboje i Sal i Krist, uśmiechnęli się z ulgą, gdy tylko to usłyszeli. A wtedy Loke kontynuował. – Po prostu... te stworki... one wróciły... I one teraz są... większe i straszniejsze.
Komentarze
Prześlij komentarz