Dorastanie - Rozdział ósmy
Słów: 1653
Psycholożka nie umiała udzielić im jednoznacznej
odpowiedzi, co takiego dolega Loke’owi. Obaj jego tatusiowie, natomiast,
zgadzali się z sobą, że kobieta jest beznadziejna w swoim fachu. Salathriel
wiedział to już od początku, natomiast Krist zorientował się dopiero przy paru później
wymienionych zdaniach. Wierzył jednakże, że ten polecony przez nią psychiatra,
do którego nazajutrz się udali, będzie wiedział lepiej, jak pomóc chłopcu. Ten natomiast
jedynie przepisał chłopcu jakieś leki na próbę, mówiąc przy tym, że może
być przez nie trochę senny i otępiały.
Loke nie czuł nic do nowo poznanej
pani psycholog. Ot, czerwona zdecydowała, że potrzeba mu więcej snu. I on się z
nią zgadzał, gdyż od kilku bardzo długich dni był zmęczony i samotny.
Na to drugie niestety nie wynaleziono leku, tak więc kazała mu więcej przebywać
z rówieśnikami. Loke nie wiedział, co to da, ale podejrzewał, że wywoła tylko u
niego jeszcze większą falę wymiocin, bo już od jakiegoś czasu jego żołądek źle
reagował przy zwiększonej dawce stresu. Najgorzej chyba było przy Drew.
Oczywiście ojcowie jak zwykle nic
nie wiedzieli, acz zastanawiało ich, czemu Loke tak mało jadł i prawie po
każdym posiłku szedł do toalety, nieważne czy było to śniadanie, na które
zazwyczaj zjadał kromkę chleba z jakimś smarowidłem, albo suchą bułkę z
ziarnami, czy też obiad, na którym zazwyczaj jedli dużo. Od samego początku
wykluczyli bulimię, bo Loke był jeszcze za młody, żeby samemu zacząć symulować
wymioty i przez tę feralną noc zapomnieli zapytać psycholożkę, co sprawia, że
syn Krista tak wiele ostatnimi czasy... zwraca. Na całe szczęście dostali od
kobiety jej wizytówkę, a że wydawała się być ostatnią deską ratunku,
zadzwonili, gdy Loke - dla wyjątku - zrobił sobie popołudniową drzemkę. Za
sprawą leków oczywiście.
Rozmawiali w sumie ledwie kilka
minut, bo czerwonowłosej gdzieś się spieszyło, z tego, co w chaotycznym tempie
z nieokreśloną składnią im wyjaśniła wynikało, że prawdopodobnie był to czyjś
ślub, a jedyne, co im powiedziała to:
– Musicie więcej z nim rozmawiać i
dowiedzieć się, co wywołuje u niego stres, strach i wszystkie te inne
czynności... się znaczy czynniki, przez które mógłby wymiotować, a których nie
mam czasu wam wyjaśniać... wymieniać, bo kuzynka męża będzie się żenić, znaczy
mąż kuzynki, znaczy kuzyn od strony kuzynki... znaczy matki... a ja mam być druhną...
– Prawdopodobnie pierwszy raz miała okazję brać udział w tak ważnym wydarzeniu.
Mało ich to interesowało, bo byli zbyt zajęci Lokiem, który najwyraźniej musiał
mieć jakieś problemy. A ona nie powinna przekładać tych swoich
ponad dobro małoletnich pacjentów. A jednak.
Zdecydowali razem, że skoro chłopiec
jeszcze śpi, zajmą się swoimi zajęciami, bo Salathriel miał do nadgonienia
kilka tematów, a Krist do obdzwonienia parę osób. I w chwili, gdy już kierowali
się do (w przypadku Krista) gabinetu i (w przypadku Sala) sypialni, zadzwonił
dzwonek do drzwi.
– Więc to prawda, tak?! – Kobieta,
stojąca w progu, odepchnęła go do tyłu i, głośno tupiąc obcasami, weszła do
środka.
– Tak, może pani wejść – mruknął
Sal, zamykając za nią drzwi. Z gabinetu zaraz też wyszedł Krist i gdy tylko
zobaczył ową brunetkę, miał ochotę z powrotem zamknąć się w swoim azylu. Widział
to w jego oczach.
– No, to teraz mi wszystko
wyjaśniaj, przystojniaczku, od początku do końca! – warknęła, dźgając go
pomalowanym na granat w białe kropki, długim szponem. Salathriel uśmiechnął się
kpiąco, gdy tylko usłyszał przystojniaczku z ust tej kobiety.
Brzmiała tak, jakby znali się od zawsze, choć zapewne była jedną z wielu byłych
kochanek Krista, z którymi ten niedługo przed ich poznaniem się spotykał. Z
jedną z nich nawet (nie był pewien, czy to nie ona właśnie robiła scenę) zakończył
swój związek, mimo że byli razem ponad rok, gdy spotkali się dwa dni po sprawie
rozwodowej jego matki w kawiarni. On był wściekły, gdy tylko patrzył na twarz
Krista, bo akurat tak się złożyło, iż ten był adwokatem jego ojca, a Krist czuł
się szczęśliwy i zakochany za każdym razem, gdy patrzył na niego. Sal
nienawidził swojego ojca, który mimo tylu dowodów przeciw niemu i tak wygrał,
bo wina, według sądu, leżała po stronie jego matki. Tak naprawdę Krist był po
prostu świetnym adwokatem, ale młodemu chłopakowi ciężko szło wybaczanie.
Prawnik był nawet gotów zakończyć swoją upragnioną od dziecka karierę, byle
tylko blondyn mu przebaczył. Na całe szczęście ten jednak rozumiał, na jakie
poświęcenie był dla niego gotów i powstrzymał go w porę. Może nie odwzajemnił
jego uczuć od razu, ale w końcu do tego doszło, z czego w tamtej chwili, widząc
tę wściekłą, zazdrosną kobietę, był niesamowicie szczęśliwy.
– Zerwaliśmy, Claudio – mruknął,
chwytając kobietą za nadgarstek i ciągnąc ją ku drzwiom. A przynajmniej
próbując. Sal odsunął się odrobinkę, by mieli jak przejść i – wciąż rozbawiony –
wysłuchiwał kiepskiego argumentowania kobiety, nad którym zapewne myślała przez
ostatnie pół roku, bo dokładnie tyle czasu minęło od zakończenia się jej
związku z Kristem. Żaliła się, skomliła i w pewnej chwili wręcz prawie płakała…
a potem spojrzała na blondyna, gdy wyraz twarzy Krista wciąż pozostawał taki
sam - obojętny, na wszystko, co mówiła – i chciała się na niego rzucić, już
prawie drapnęła go pazurami… gdyby nie Krist, w porę reagujący na zaistniałą
sytuację.
– Desperatka – skwitował Salathriel
z drwiącym uśmieszkiem i jeszcze chwilę patrzył, jak kobieta szamocze się w
rękach jego faceta i jak próbuje sięgnąć go rękami, choć on się nawet
szczególnie nie bał, bo gdyby go uderzyła, to co by się stało? Claudia
wyglądała niczym sama skóra i kości, więc silnego sierpowego z jej
strony nie oczekiwał, a bardziej gładkie uderzenie z liścia.
Wreszcie po jednej, krótkiej
groźbie, iż jeszcze się policzą, tupnęła obcasami głośniej, niż
poprzednio i wyszła, donośnie trzaskając drzwiami.
– Ta twoja była to niezła wariatka –
rzekł, po czym, gdy Krist skierował na niego swe spojrzenie, zaśmiał się i
wrócił do sypialni. Patters natomiast, upewniając się, że kłótnia nie obudziła
jego syna, podążył do gabinetu. Telefony, które miał w planach wykonać, były
naprawdę bardzo ważne.
I tak spędzili resztę popołudnia, na
pracy i nauce, póki za oknami nie zaczęło się ściemniać, a Loke nie otworzył
swych wyrażających zdezorientowanie ślepi. Co on robił w salonie...?
Następnie rozejrzał się powoli,
szukając sam-nie-wiedział-czego i wstał, układając koc, którym był wcześniej
przykryty, w brzegu kanapy. Nie wiedział, gdzie są jego ojcowie, bo cały dom
pogrążony był w ciemnościach, ale od razu, gdy wyszedł na przedpokój, zauważył
światła świecące pod drzwiami ich sypialni i gabinetu jego taty. W razie, gdyby
jednak któryś z nich, lub nawet obaj, robili coś podejrzanego w tym pierwszym
pomieszczeniu, zajrzał do tego drugiego i z niejaką ulgą zobaczył Krista,
ślęczącego nad stertą papierzysk i współczuł mu bardzo, że miał tyle roboty
ostatnimi czasy. Postanowił, że w najbliższym czasie pomoże im z zakupami.
– Wyspałeś się, Loke? – zapytał jego
ojciec, zauważając go kątem oka. Odłożył długopis na biurko i wreszcie
skierował na niego swoje piwne spojrzenie.
Loke pokiwał głową z uroczym,
zaspanym uśmiechem, a Krist przyuważył delikatne drgnięcie jego dłoni, wmówił
sobie jednak, że to nic niepokojącego. Nie czytał zbyt dokładnie ulotki
załączonej do leków.
– Głodny? – Wstał i pięć kroków później
już trzymał go na rękach. Loke wtulił się w niego i po raz drugi pokiwał głową,
a na pustym korytarzu rozbrzmiał dźwięk burczącego brzucha. – Ale najpierw po
Salathriela.
– Okay – odpowiedział mu Loke, po
czym schował twarz w zagłębieniu jego szyi. Chyba wciąż chciało mu się spać.
Krist zapukał trzykrotnie do drzwi
sypialni, a gdy mężczyzna tam przebywający mu nie odpowiedział, zmartwiony
otworzył drzwi. Zastał tam widok iście uroczy, bowiem Sal leżał na wznak na
łóżku, otoczony przez papiery, zeszyty i trzy długopisy, dwa o czarnym, a jeden
czerwonym atramencie. Wtulając się w jego poduszkę i mając na
sobie jego bluzę, wyglądając w niej iście komicznie.
Niczym zmniejszona Alicja w zwiększonej sukience. Tyle że Sal nie był Alicją,
a pokazywała to w szczególności wypukłość jego spodni.
Podszedł tam powoli, uważając, by
nie zbudzić ani mężczyzny śpiącego na łóżku, ani chłopca mruczącego coś przez
sen zaraz pod jego uchem. Cicho zbliżył się jeszcze o dwa kroki, mając w głowie
plan niesamowicie idylliczny, acz mogący się udać i, jak najdelikatniej, uniósł
mężczyznę do swojej klatki piersiowej, patrząc, jak temu poduszka wypada z
dłoni. Oplótł jego nogi wokół swoich bioder, a ręce splótł na karku, nie zwrócił
nawet uwagi na to, że ten – mimo bycia w trakcie snu – mimowolnie z nim współpracuje
i przyczepia do niego jak małpka. I wstał z dwoma największymi skarbami swego
życia, następnie przechodząc z nimi do kuchni.
I gdy już przechodził przez próg, zaczął
uginać się pod ich ciężarem, bo może osobno byli dlań leciutcy niczym piórka,
tak razem tworzyli ciężar prawie równy jego ciężarowi. W tamtej chwili Salathriel
uchylił powieki, pokazując Kristowi swoje piękne, jasno-niebieskie tęczówki, w których
to, między innymi, zakochał się tamtego dnia. Sal uśmiechnął się delikatnie i
zaraz też zarumienił, gdy tylko zdał sobie sprawę ze swojej pozycji.
– Dlaczego niesiesz i mnie i Loke'a?
– zapytał cicho, śmiejąc się delikatnie. Mówił prawie szeptem, nie chcąc
obudzić ośmiolatka. – Mogłeś mnie po prostu obudzić...
– Wyglądałeś tak słodko, że to
byłoby okrutne, gdybym sam, z własnej woli, miał psuć taki obrazek. – Pocałował
mężczyznę w nos. Potem Salathriel zszedł z niego i wziął się za robienie kakao
dla całej ich trójki. I wtedy też Loke rozbudził się na dobre.
– Znowu zasnąłem? – zapytał,
bardziej siebie, niż ich. – To już chyba trzeci raz, gdy się budzę i zasypiam.
To dziwne? – Spojrzał w oczy ojca, który to w tej chwili patrzył na
krzątającego się po kuchni Salathriela. A jeszcze niedawno był taki nieśmiały.
Otrząsnął się jednak z niepotrzebnych w tej chwili myśli i pokręcił głową.
– Nieważne, jak bardzo dziwne byłoby to, co robisz, ty sam nigdy nie uważaj się za dziwaka. A jeśli już, to tylko w pozytywnym sensie. – I cmoknął syna w czoło, odstawiając go na barowy stołek. Salathriel wtedy pomyślał, że ma bardzo mądrego faceta i że we trójkę tworzą idealną rodzinę, nawet, gdyby to on miał robić za "mamę". Myśli Loke'a były podobne. I w tamtej chwili chłopiec kompletnie nie pamiętał o stworach, jakby nigdy nie istniały.
Komentarze
Prześlij komentarz