Dorastanie - Rozdział szósty
Słów: 1704
Elfem siebie nazwać nie mógł, bowiem
nie posiadał owej specyficznej urody, dystyngowanych ruchów, smukłej sylwetki i
spiczastych uszu - dowiedział się o tym w trakcie klasy drugiej, gdy poznał
całą masę nowych, zupełnie mu nieznanych słów przy czytaniu różnorakich elfickich
mitologii, historii i legend. Jedna z nich, tak skoro już o tych mitologiach,
historiach i legendach, przypadła mu szczególnie do gustu - "Legenda o
Zwierciadle Potępionych". Bo, mimo że krótka, zawierała w sobie coś, w co
chciało się wierzyć, jakiś morał, przykaz, po prostu coś. I Loke
zapragnął, zaraz po jej przeczytaniu, odnaleźć lustro z opowieści i zbić je
własnymi rękoma. Może elficcy kapłani nie dawali sobie rady, to jednak on
wierzył, że mu się uda, całym sobą. I chciał spróbować i dowiedzieć się, czy
lustro istnieje naprawdę, bo, podobno zostało ukryte w starych,
zapomnianych podziemiach Saevelyriaen. Odkrycie ich, całego skarbu, ale
najbardziej chyba lustra, zapoczątkowałoby coś fantastycznego, wielkiego i
niemożliwego. A tak przynajmniej podpowiadała jego podświadomość, a on swojej
podświadomości ufał zawsze.
A gdy wbił sobie do głowy fakt, że
byłoby to coś przełomowego, od razu chciał się tym komuś pochwalić. Ale
siedział na dziedzińcu szkolnym, ignorowany przez wszystkich, a jeśli ktoś go
jednak zauważał, to tylko wtedy, gdy chciał o nim poplotkować. Bowiem z nim
nikt nie rozmawiał, w tej pamiętnej drugiej klasie. Wtedy również zorientował
się, że "Legenda o Zwierciadle Potępionych" była ostatnią legendą w
całym zbiorze. Zamknął więc książkę, z odrobiną smutku w oczach i rozejrzał po
placówce szkoły, widząc jedynie ubranych w czerń i biel – był wtedy apel –
uczniów i dwóch nauczycieli, mających akurat dyżur. Jednym był pan od
matematyki, uczący w starszych klasach, dlatego nie znał jego nazwiska oraz
pani Nobrasky, od angielskiego, sącząca wolnymi łykami swój gorący, parujący
napój. Sam Loke siedział wtedy pod drzewem, chroniąc się przed słońcem, a
dokładniej – szkodliwym działaniem promieni uv. Uznał, że skoro wie tyle na
temat ciał niebieskich z zakresu układu słonecznego, powinien również wiedzieć
więcej o gwieździe, wokół której orbitują. I dowiedział się tyle, że chyba aż
za dużo, bo wręcz odczuwał fizyczny ból z każdym zetknięciem się promieni słonecznych
z jego skórą. Aczkolwiek wolał nie mówić o tym nikomu, bo po pierwsze - niby
komu?, a po drugie - nie chciał być uznawanym za jeszcze dziwniejszego.
Wrócił wtedy do domu, mając mieszane
uczucia, choć chyba bliżej im było do tych pozytywnych – Loke odkryje podziemia
Saevelyriaen i stanie się sławny i wtedy wszyscy będą go lubić. Zjadł obiad,
dziękując jak zwykle i, wyjątkowo, został ze swoimi ojcami trochę dłużej,
rozmawiając i śmiejąc się razem. Potem włączyli sobie film, ale chyba to był
serial, bo obejrzeli jeszcze trzy z tej serii, a okazało się, że to wciąż nie
koniec, który nosił tytuł Gwiezdne wojny. I Loke bardzo polubił ten
serial, mimo że walki zazwyczaj kojarzyły mu się z Drew, bo może i z nim
jedynie bawił się w snajperów, kiedyś tam, tak z innymi bił się już
na poważnie, a zwłaszcza wtedy, gdy ktoś wyzywał Loke'a. A potem Drew sam
zaczął go wyzywać i Loke, podążając jego logiką, zgadywał, że gdyby ten
wiedział, co robi, bo zapewne nie wiedział, uznałby się za hipokrytę i sam
siebie pobił. I może było to głupie myślenie, ale dawało Loke'owi
choć odrobinkę nadziei na to, że w przyszłości znów będzie dobrze.
Wracając do filmu, najbardziej
spodobały mu się postacie obcych, bo to też było w jakiś sposób pocieszające -
wiedząc, iż ziemia za te pięć miliardów, ale jednak, lat może zostać zniszczona
przez, będące już wtedy czerwonym olbrzymem, słońce, jacyś ludzie zdołają
uciec, nim to nastanie, zyskają pomoc mieszkańców innych planet. Bo na którejś
z nich z pewnością mieszkały dobre istoty, bo cały wszechświat nie
może być zły.
I Loke, odkąd zaczął więcej
interesować się astronomią i poznawać nowe, ciekawe słowa przy czytaniu
elfickich mitów, zaczął więcej rozumieć.
Dwa miesiące po obejrzeniu
pierwszego odcinka Gwiezdnych wojen, Loke'owi i jego ojcom przypomniało
się, że urodziny chłopca już tuż tuż. A gdy Krist i Salathriel chcieli
wypisywać listę gości, Loke powstrzymał ich zapał zdaniem:
- Chcę świętować tylko z wami.
Nie uważał bowiem, że rocznica jego
urodzenia jest czymś tak ważnym, by zapraszać kogokolwiek innego. Zresztą,
nawet, gdyby już kogokolwiek innego zaprosili, szczerze
wątpił, iż ktoś przyjdzie. Oczywiście, poszedł do mieszkania na przeciw i, jak
robił to odkąd się poznali, wręczył mamie Drew ręcznie robione zaproszenie.
Zazwyczaj przychodzili, acz teraz wątpił, że tak się stanie.
– Jak w pracy, tato? – zapytał go
chłopiec głosem niewiniątka i szeroko się uśmiechnął. Wyglądał tak zabawnie z
czekoladą na zębach i nosie i koszulą w połowie tylko wsadzoną w spodnie, że
mężczyzna nie mógł się nie uśmiechnąć. Nie potrafił się też gniewać, że dziś
rano jeszcze słoik był cały, a teraz tylko do połowy wypełniony nutellą, mimo
że wiedział, iż chłopiec w nocy zapewne będzie miał nudności. Zawsze tak miał,
gdy zjadł czegoś więcej, niż jego organizm mógł przyjąć. A on niestety nie
zawsze był w stanie go przypilnować.
– Dobrze. Mam kilku nowych klientów
i skończyła się wreszcie sprawa tamtego... – Pstryknął palcami, próbując
przypomnieć sobie, o kim tak naprawdę mówił i kogo dziś bronił na rozprawie w
sądzie. Czasami owe rozprawy były tak nużące, że nawet, gdyby chciał, nie
przypomniałby sobie nawet imienia klienta. – ...tamtego rozwodnika, którego
firma miała kłopoty.
– Kim jest rozwodnik? – zapytał, bo
naprawdę tego nie wiedział. Wiedział, że tata i mama są po rozwodzie,
a było to podobne słowo, lecz nie wiedział, co dokładnie oznacza rozwodnik.
– Ktoś jak ja i mama. Po rozwodzie –
wytłumaczył w najprostszy sposób.
– A jeśli jedna osoba umrze jako maż…
małżeństwo, to wtedy też jest rozwodnikiem? – zapytał z prawdziwą ciekawością w
głosie, ale Krist wolał nie pytać, czemu interesują go sprawy związane ze
śmiercią człowieka.
– Nie, wtedy to wdowa lub wdowiec – wytłumaczył
po prostu. Widząc jednak, że tylko dla niego to jest takie proste,
wytłumaczył dogłębniej: – Rozwód to taka sytuacja, w której ludzie za życia decydują
się rozstać.
– Aha – odparł Loke i wzruszył
ramionami, o nic więcej już nie pytając.
Następnie chwycił z blatu swój
średniej wielkości notatnik, który kiedyś wpadł do jeziora, a który dwa
tygodnie później jakaś miła pani znalazła i mu oddała, bo tusz, na wszelki
wypadek, zawsze kupował wodoodporny, a podpis na pierwszej stronie wiele mówił
i chciał pokazać swojemu tacie kilka nowych rysunków, były tam chyba karykatury
Avengers i czarne smoki o białych oczach, ale gdy tylko zauważył ten wiele mu
mówiący wyraz zamyślenia i czegoś w stylu kiedy zacząć ten temat na
twarzy taty, natychmiast miał ochotę uciec do swojego pokoju.
– A ty, co dziś porabiałeś, Loke?
Krist zastanawiał się, czy syn
skłamie, czy może powie prawdę. To właściwie dużo mówiło o tym, jak go
wychował.
– Byłem na dworze. Niedawno wróciłem
– odpowiedział mu Loke bez mrugnięcia okiem. I Krist pomyślał, że chłopiec
całkiem nieźle kłamie, a zaraz potem skarcił się za to, bo przecież nie
powinien tak myśleć. Powinien, jako odpowiedzialny ojciec, wściekać się, że on
kłamie.
– Mama Drew mi mówiła, że nie
widziała ani razu, byś wychodził z domu.
– Kazałeś jej mnie śledzić?
A gdy Krist wytłumaczył, że nie tyle śledzić,
co po prostu sprawdzać, czy wszystko okay, Loke obraził się jeszcze
bardziej, niż wtedy, gdy odmówił mu samemu wyjścia na spacer do parku. Głośno
tupiąc, poszedł do swojego pokoju i bez typowego, bardzo głośnego
"dobranoc", ułożył się głową w poduszce i zasnął.
Następnego dnia, gdy tylko się
obudził, już odczuwał skutki uboczne swej niewygodnej pozycji i
nieodpowiedniego stroju, bo nie dość, że miał odciśnięte ślady ubrań
praktycznie na całym ciele, to jeszcze zdrętwiały mu ręce i prawa noga, chyba
przez przypadek plącząca się w kołdrze. Wstał jednak, z lekko skrzywioną miną
prostując kończyny i kręcąc głową na różne strony, by rozmasować kark, a potem
podszedł do szafy i chwycił jakieś pierwsze lepsze ubrania - był to szary
t-shirt z kieszonką na piersi, ciemne jeansy, slipki i skarpetki do pary z nimi
w żółto-zielone paski. Loke uwielbiał mieć dopasowaną bieliznę. Ruszył
następnie do łazienki, zastanawiając się, czy ojcowie już wstali i czy któryś z
nich nie będzie miał mu za złe, że skłamał i nic nie powiedział przed snem.
Rozebrał się i, wyjątkowo, nim wszedł do wanny, przyjrzał się sobie w lustrze,
do którego sięgał już od dawna. Rzeczywiście miał odciski na całym ciele, acz
wiedział, że po ciepłym prysznicu już ich nie będzie. Czując zimną, wręcz
lodowatą wodę, spływającą na niego nagle, jak grad, z zaciśniętymi zębami
przekręcił kurek w drugą stronę i czekał, aż woda stanie się cieplejsza. Gdy
była już odpowiedniej temperatury, szybko obmył wszystko, co najważniejsze i
wyszedł, nim zrobiła się za gorąca.
Gdy już wyszedł z łazienki i stał
przed lodówką, zastanawiał się, co zjeść na śniadanie. Miał zbyt dużo rzeczy do
wyboru, postanowił więc spytać o radę któregoś z ojców. Zapukał cicho do ich
sypialni, a gdy odpowiedziało mu głośne chrapnięcie Salathriela (Krist nie
chrapał, a jeśli już, to naprawdę rzadko i cicho, stąd oczywistym było, że to
był odgłos wydany przez Sala), wszedł do środka. Zobaczył zwykły, codzienny
obrazek – Salathriel obejmowany w kurczowym uścisku, jak wielka przytulanka,
przez jego tatę, śliniąc się i rzeczywiście chrapiąc. A Loke nie chciał im
przeszkadzać, ale był głodny.
Komentarze
Prześlij komentarz