Plany | Billy x Spencer

To nie umieranie było tą najgorszą częścią. Nie wiem, czego miałbym się po czymś takim spodziewać, nawet gdybym kiedykolwiek zakładał, że do tego dojdzie. Ale nie zakładałem, bo hej!, jestem Billy Joe Cobra, miałem żyć wiecznie, prawda? Tak właśnie kiedyś myślałem i właściwie tak się właśnie stało. Po prostu nie do końca „żyłem”, tak jak to sobie planowałem. Na początku byłem trochę zdezorientowany, bo wszyscy byli smutni i nikt mi nie potrafił wyjaśnić, o co chodzi. No bo serio, od kiedy BJC nie dostaje odpowiedzi? Niefajnie. Dopiero kiedy przestałem patrzeć tylko na czubek własnego nosa i zauważyłem nietypowy stan mojej cery i, uh, fakt, że jestem przezroczysty, zacząłem sobie układać w głowie, co tak naprawdę się stało. To było trochę żałosne. Było mi też trochę przykro. Przez jakieś... pięć minut. No bo serio. Załapaliście fakt, że patrzyłem tylko na czubek własnego nosa? Nie mogłem zbyt długo się smucić, widząc ten oszałamiająco idealny obraz mnie samego. Czujecie się smutni, kiedy patrzycie na niesamowite dzieło sztuki? Nie wydaje mi się. To fizycznie niemożliwe, czy coś. Nie żeby wszystkie prawa fizyki wciąż mnie dotyczyły, ale nie o to chodzi.

W każdym razie, próbując ogarnąć, co właściwie myślę o nieoczekiwanej zmianie mojego stanu, dotarło do mnie, że choć jestem trochę zagrożony pod względem trwałości mojego ciała, to także znaczyło, że będę młody i zniewalający już na zawsze. Załapaliście? Na zawsze. To nawet nie było takie złe, totalnie wygrałem na loterii bycia martwym. Nigdy nie będę już musiał się martwić o rozwój mojej kariery ani o to, że tabloidy zrobią mi zdjęcia, gdy będę stary i bez kondycji. Nie żebym miał w planach w ogóle do tego dopuścić, ale mój agent w kółko wysnuwał teorie tego typu. I już nie muszę go słuchać. Nie muszę już słuchać nikogo. Teraz już mogę po prostu istnieć, wciąż wyglądając i brzmiąc jak na szczycie mojej kariery z całą moją zniewalającą aurą w pakiecie. No, pomijając fakt, że jestem trochę niebieski, to nie jest istotne. Umiem wyglądać w tym kolorze lepiej, niż ktokolwiek.

Chodzi mi o to, że kiedy niesamowicie uzdolniona i oszałamiająco atrakcyjna gwiazda gaśnie w najlepszym momencie swojej popularności, to czyni z niej pieprzonego Boga. Nagle jej muzyka brzmi jeszcze lepiej, niż za jej życia (nie mówię, że moja mogłaby się stać jeszcze lepsza, po prostu nagle ludzie bardziej ją doceniają). Wszyscy są tak zrozpaczeni na myśl o karierze, która mogłaby rozkwitnąć jeszcze bardziej, i że już nigdy nie posłuchają was na żywo. Ludzie, którzy nigdy nie słuchali mojej muzyki (oczywiście żartuję, wszyscy jej słuchali, duuh), zalewają się łzami na myśl o tych wszystkich platynach, które mogłem jeszcze zdobyć. Społeczeństwo zostało okradzione! Taka tragedia dla jeszcze niezrealizowanej sztuki. Billy Joe Cobra już nie jest tylko gwiazdą. Jest legendą. Pieprzoną, niesamowitą legendą.

Fantastycznie, co nie? No nie do końca. Wszystkie wyżej wymienione byłyby przecudowne, gdyby nie jeden spory minus. Emm, właściwie bardziej wielki cuchnący problem. Nikt nie potrafi mnie zobaczyć. Co do cholery, nie? Po co moja młoda, ociekająca talentem perfekcja ma wciąż być na tym świecie, jeśli nikt nie ma o tym bladego pojęcia? Czy to jakiś rodzaj okrutnego żartu? To w tamtym momencie moich rozmyślań dotarło do mnie, że być może fakt, że stałem się duchem, nie miał być dla mnie nagrodą. Chwila, nie. Ja? Ukarany? Nie, to kompletnie irracjonalne, o czym ja w ogóle myślę? Bycie martwym czyni chyba z ciebie paranoika. To na pewno cała reszta świata została ukarana. Jakie to smutne dla tych siedmiu miliardów ludzi, że wciąż jestem na ziemi, a oni nie mogą mnie zobaczyć. To przekichane być wami, ludzie.

I skoro już jestem przy temacie minusów, powinienem też wspomnieć o jednej nie-tak-fantastycznej rzeczy w byciu martwym, jaką jest to, że ludzie ciągle ruszają twoje rzeczy. To było dla mnie dość szokujące. Zakładałem, że przekształcą moją posiadłość w pełne pielgrzymów muzeum dla moich pogrążonych w żałobie fanów. Było mnóstwo wieńców i kwiatów, no i oczywiście płaczących dziewczyn. Ale to nie trwało wiecznie. Na pewno nie po pogrzebie (który nie był wcale tak fantastyczny, jak powinien, oni naprawdę powinni wcześniej wszystko ze mną omówić. Pamiętajcie dzieci, jeśli myślicie, że jesteście za młodzi na napisanie swojej ostatniej woli, pomyślcie jeszcze raz. Powinienem taką napisać, żeby na moim pogrzebie była wystarczająca ilość stroboskopów i konfetti. Serio, ludzie zatrudnieli przez PR byli denni. Nie było tam nawet jednego tortu z wyskakującą z niego modelką, Jezu). Taka mała dygresja. Kiedy skończył się pogrzeb, moi lamentujący fani przenieśli się nad mój grób, a moja posiadłość została zlicytowana. Ze wszystkimi moimi rzeczami w środku! Nawet nie wystawili moich rzeczy na eBayu, żeby moi fani mogli wydać na nie fortunę i podwoić ich wartość. Co oni sobie myśleli? Te ptasie móżdżki po prostu zostawiły wszystko w środku, traktując moją cudowną posiadłość i fantastyczne rzeczy, jak jakiś zwykły dom i zwykłe rzeczy, i zamierzali to wszystko przekazać w ręce zwykłych ludzi, by robili z nimi, co chcą. Totalnie. Niefajnie.

Nie zamierzałem się na to godzić. Zdecydowałem się na jedyną rzecz, którą szanujące się spektrum jak ja mogło zrobić w sytuacji takiej jak ta. Zamierzałem nawiedzać moją posiadłość do momentu, aż nie pouciekają w podskokach. I miałem w planach robić to tak długo, aż nie zjawi się ktoś, kto potraktuje mienie jedynego, wielkiego BJC z godnością. Wtedy może pozwolę temu komuś dotykać moich rzeczy. Może. Tylko kiedy ta osoba będzie nosić rękawiczki i zainstaluje utrzymującą odpowiednią temperaturę klimatyzację wokół wszystkiego. No wiecie, racjonalne działania w przypadku wartościowych pamiątek. Dobry plan, nie? Naprawdę wydawało się, że to wypali. W sensie, oglądałem filmy. Nikt nie chce mieszkać w nawiedzonym domu, prawda?

Nic bardziej mylnego. Musiałem czegoś nie dopatrzeć w moim genialnym planie. Mówiąc „niedopatrzenie” mam na myśli, że nigdy bym nie podejrzewał, że istnieją ludzie na tyle dziwni, by lubić być nawiedzanymi. A przez „lubić” tak naprawdę chodziło mi o to, że oni to uwielbiali. Jakimi rodzajami dziwaków oni są? Ja naprawdę próbowałem. Zacząłem, oczywiście, od małych rzeczy. Poruszaniem przypadkowymi przedmiotami. Bawiłem się znienacka włącznikiem od światła. Rodzina Wrightów tylko się z tego śmiała, że dotykają właśności jakiegoś ekscentrycznego celebryty.

- To pewnie ma nas nastroić na imprezę - mówił Hugh Wright po systematycznym miganiu świateł. A chowanie jego kluczy komentował. - Świetnie! Teraz mam wymówkę, żeby przetestować mój zasilany światłem słonecznym wykrywacz metalu!

Czy on tak na serio? I to nawet nie jest tak, że z Jane Wright było lepiej. Nawet nie zliczę, ile razy wyczyściłem jej wszystkie blaszki po ciastach, które w nich upiekła i zostawiła do wystygnięcia, a ona nawet nie mrugnęła! Po prostu piekła więcej! Okej, okej, tutaj akurat nie mogę narzekać. Jej ciasta są jak niebo w gębie. Po prostu, tak tylko myślę, to trochę dziwne, że jej to w ogóle nie przeszkadza.

A skoro już mowa o byciu dziwnym, medal dla największego świra na świecie zdecydowanie idzie do ich syna, Spencera. Spencemistrz był najprawdziwszym winowajcą, jeśli chodziło o kręcenie się wokół moich rzeczy. On naprawdę zmusił mnie do podniesienia poprzeczki i z nieszkodliwego poltergaista przeszedłem do rzeczy-tak-przerażających-że-lepiej-wezwać-egzorcystę-bo-już-nigdy-w-życiu-nie-zaśniesz. Mówię tu o żonglowaniu tasakami do mięsa nad jego łóżkiem i takie tam. W sensie, na serio, kto widząc coś takiego nie uciekłby z płaczem? Spencer. On nie tylko nie był ani trochę przestraszony, ten świr miał wystarczająco nerwów, by wyciągnąć cholerną kamerę i zacząć to nagrywać. Co do jasnej cholery? Czy to jakiś żart?

Okej, czas na wyznanie. Być może polubiłem bycie znów nagrywanym. Fakt, że nie jestem tak naprawdę widoczny dla kamery nie był może idealny, ale hej, zawsze coś. Byłem już pomału głodny uwagi. Ludzie mojego pokroju nie potrafią tak długo bez niej wytrzymać. To jest dla mnie równie ważne, co powietrze i jedzenie. A to, że już nie potrzebuję powietrza ani jedzenia sprawiło, że mój apetyt na uwagę tylko się wzmógł. Odmawiano mi podstawowych potrzeb! Byłem już tak zdesperowany, że miałem jedną nogę w pociągu dla obłąkańców.

Kiedy dotykanie przez Spencera moich rzeczy eskalowało do noszenia ich, ktoś nareszcie się wystraszył. I (potwórzcie to komukolwiek, a jesteście martwi) być może tym ktosiem nie był Spencer. To mógł być, no wiecie, ten drugi ktoś. Ale spójrzcie z tej strony, już zdążyłem przywyknąć do bycia niewidzialnym, dobra? To trochę odbiera siły, w trakcie genialnego gitarowego solo w powietrzu odwrócić się i zobaczyć pana-nieprzerażonego wgapiającego się w ciebie i zdecydowanie cię widzącego. Mogłem na krótką chwilę krzyknąć (to był totalnie męski krzyk, żebyście sobie nie myśleli), ale przynajmniej to sprawiło, że podskoczył. Ha! Mięczak.

Bycie znów widzialnym jest totalnie odjazdowe. Co prawda Spencer być może nie był moim pierwszym wyborem na najlepszego kumpla, ale zawsze mogło być gorzej. Mogłem trafić na kogoś z większym szacunkiem do mojej muzyki, na przykład. To było trochę żałosne, że w końcu byłem dla kogoś widoczny i spośród wszystkich ludzi, mogących być zaszczyconymi moim powrotem do ich życia, ten zaszczyt spadł na kolesia z zerowym gustem muzycznym. Z drugiej jednak strony (znów, powiedzcie komuś, to was zabiję), być może moi fani mogliby być dla mnie zbyt nudni. Nie zrozumcie mnie źle, kocham mieć fanów. Kocham mieć fanów prawie tak mocno, jak kocham mnie. To ogromna ilość miłości, jeśli mam być szczery. Po prostu jedyne o czym moi fani kiedykolwiek ze mną rozmawiali, to ja. I to całkiem fajne i w ogóle, lubię słuchać jak ludzie o mnie mówią. Ale jestem czołowym ekspertem jeśli chodzi o ten temat, i te rozmowy w pewnym momencie byłyby już takie same.

No, bycie zmęczonym rozmowami na mój temat było nieco ekstremalnym zakończeniem, nie zrozumcie mnie źle. Ja tylko chcę wam wyjaśnić, że to całkiem fajne, że Spencer lubi ze mną rozmawiać też o innych rzeczach. To rzadkość, ale myślę, że to okej, że nie jest moim wielkim fanem, zwłaszcza że jest teraz moim prawdziwym przyjacielem. Wiem, co myślicie, „gruba sprawa”, prawa? Więc, wyznanie numer dwa: nie miałem właściwie żadnych przyjaciół za życia. Ale nie patrzcie na mnie w taki sposób! To nie moja wina! Bardzo dużo byłem w trasie, wiecie? Zawsze otoczony przez menagerów i fanów. Plus, bycie supergwiazdą sprawia, że jesteście naprawdę zajęci. I spróbujcie w takiej sytuacji mieć jakiekolwiek życie społeczne! Nie tak łatwo, jak myśleliście, co? Taa, tak właśnie myślałem. W każdym razie to, co chcę przekazać, to fakt, że posiadanie prawdziwego przyjaciela jest całkiem miłe. Zdecydowanie jeden z najlepszych punktów bycia martwym.

Tak więc, nawet jeśli Spencer nie jest jednym wielkim śliniącym się na mój widok fanem z mnóstwem uwagi w moim kierunku, wciąż jestem zadowolony z tego, że tak się to potoczyło. Wystarczająco nawet, by wybaczyć Wrightom wprowadzenie się do mojego domu i ruszanie moich rzeczy. W zasadzie można nawet powiedzieć, że do pewnego momentu układało się bardziej gładko, niż kremowe masło orzechowe na kanapce. Tak, dobrze zauważyliście ten fragment „do pewnego momentu”. W pewien sposób po raz kolejny wmanewrowałem się w problem.

Widzicie, to jego sedno. Ostatnio zauważyłem, że Spencer zachowuje się trochę dziwnie. Mam na myśli, dziwnie jak na niego. „Normalny Spencer” jest trochę dziwny, jak na standardy (które są dla mnie przezabawne, uwierzcie mi) wszystkich innych, co czyni jego obecne zachowanie meeeega-dziwnym. W jaki sposób niepokojąco się zachowuje? Co chwilę przyłapuję go na wgapianiu się we mnie. I to nie w przyjacielski sposób. Wciąż przyłapuję go na tym chcę-wskoczyć-ci-w-ramiona wzroku, który moi fani mieli wielokrotnie przyklejony do twarzy. No i właściwie spoko, jestem już do tego przyzwyczajony i w ogóle. Przywykłem już nawet do tego wzroku od mężczyzn. Serio, ciężko tego nie zauważyć, kiedy jesteś tak fantastyczny, jak ja. Ci kolesie po prostu nie umieją się powstrzymać. To po prostu dziwne, bo mowa tu o Spencerze. I aż do teraz Spencer był kompletnie odporny na mój zabójczy urok. To nie w jego stylu, wiecie? A Spencer zajmuje się pieprzonymi filmami (po części) i jeśli ktokolwiek miałby się znać na niewychodzeniu z roli, to właśnie on. To mnie trochę martwi.

Zakładam, że to muszą być hormony czy coś. Pamiętam, jakie to uczucie. Ugh. Kolejna zaleta bycia martwym, nie mieć problemów z jakimś głupim zachowaniem spowodowanym tym czymś. To totalnie odbiera myślenie. Serio, aż współczuję żywym. A na pewno współczuję mojemu ziomeo. Biedny. Chcę mu jakoś pomóc.

Ale jak mu pomóc z czymś takim? Ciężka sprawa. Mój pierwszy pomysł jest całkiem oczywisty – Spence potrzebuje dziewczyny. To powinno go szybko naprawić i wydaje się być naprawdę dobrym pomysłem, nie? Definitywnie.

Ale.

Z jakiegoś powodu ten pomysł nie wydaje się aż taki w porządku dla mnie. Nie potrafię rozgryźć dlaczego. Po prostu mi się nie podoba. Być może dlatego, że żaden ze znajomych Spencera nie jest na pierwszym miejscu na liście popularności. Nie są nawet na drugim miejscu ani żadnym mu bliższym. Nie mogę pozwolić mojemu najlepszemu kumplowi umawiać się z jakąś kiepską dziewczyną z niższej ligi. Prędzej piekło zamarznie. Nie, to się po prostu nie uda. Jest na to zbyt dobry. I jak już zdążyliśmy do tej pory się zorientować, w Beverly Heights nie ma zbyt wiele dziewczyn z górnej półki (prawdopodobnie dlatego, że nie wiedzą, że BJC wciąż jest w mieście i nie ma dla nich powodu, by tu przebywać). Tym sposobem okazało się, że znalezienie Spencerowi dziewczyny jest niemożliwe. Nie ma żadnych możliwych opcji. I tak przechodzimy do planu B.

Plan B zakłada odrobinę poświęcenia się jego najlepszego kumpla, ale hej, to po prostu kolejna z moich niesamowitych cech – zdolność do poświęceń. Jestem przekonany, że cokolwiek się tam dzieje w jego pełnym hormonów mózgu, trzeba mu to z niego wyperswadować. A wtedy on się ogarnie i wszystko znów będzie po staremu, i będziemy mogli wrócić do relaksu i kręcenia horrorów i jedzenia masła orzechowego. Wiecie, kilka naprawdę ważnych rzeczy, które przestały się układać przez Spencerowe dziwactwa. Nie mam problemu z byciem jednością w drużynie, jeśli to oznaczało powrót mojego ziometeusza. Proste? Oczywista.

Okej, więc plan jest taki – zamierzam pocałować Spencera. To dobry plan. Totalnie świetny. Powinienem najpierw powiedzieć o nim Spencerowi, ale ludzie, on uwielbia horrory. A to oznacza, że lubi niespodzianki, nie? Totalnie zamierzam go przestraszyć.

Więc czekam aż będzie skupiony i zajęty. Robi teraz dioramę. To będzie miniaturowy cmentarz, który będzie tłem do następnego filmu. Dokładnie na ten moment zajmuje się małymi nagrobkami z papieru mâché. Wyglądają całkiem odlotowo, nie żebym był przyzwyczajony do komplementowania kogoś, kto nie jest mną, ale jestem z wami totalnie szczery, bo one są niesamowite. Jest w to naprawdę mocno wkręcony i skoncentrowany na małych napisach na kamieniach.

- Ej, Billy – mówi, nie odwracając się. – Podasz mi kolejną tubkę z farbą?

To że jestem w stanie się teraz powstrzymać od parsknięcia śmiechem jest tylko dowodem na moje nerwy ze stali. Jestem w stanie wymyślić tak wiele powodów, by mu odmówić. Tak. Wiele. Ale nie mogę, to sprawiłoby, że Spencer zacząłby coś podejrzewać. Nie mogę zepsuć niespodzianki.

- Pewnie – mówię.

Szturcham go w ramię. Odwraca się.

I BUM! Plan w realizacji.

Spencer jest całkowicie zaskoczony.

Problem w tym, że ja też.

Hmm.

Taa, hmm.

Mój skrupulatnie obmyślony plan zakładał, że zrobię to szybko i sprawnie, a potem się oddalę i o tym zapomnimy. Mój plan zakładał nawet trochę śliny, żeby zrobić Spencerowi przysługę. Mój plan nie zakładał jednak, że mi się to będzie podobać. Mój plan nie do końca idzie tak, jak zaplanowałem. Hmm.

Może tylko mi się wydaje, że mi się to podoba. Trochę już minęło, nim robiłem to z kimkolwiek. W sensie, naprawdę dużo czasu, nie tylko od momentu, w którym przestałem być żywy. Może to fakt, że kogokolwiek całuję mnie podnieca (nawet nie wiedziałem, że duchy też mogą się podniecić. To interesujące, bardzo interesujące, będę musiał się temu przyjrzeć). Może to się nie dzieje konkretnie przez Spencera. Powinienem jakoś to przetestować, żeby to sprawdzić.

Więc robię logiczną rzecz i wpycham mu język do garła. W sensie, serio, kto by tak nie zrobił? Jak inaczej miałbym sprawdzić, czy czuję coś więcej do mojego kumpla? Spencer jest sztywny (i to nie w tym dobrym sensie, jeśli wiecie o co mi chodzi. Tak, myśleliście o tym, mnie nie oszukacie). To trochę rusza moje ego, szczerze mówiąc. Jestem przyzwyczajony do tego, że ludzie wprost roztapiają się w moich ramionach. Dlaczego Spencer się nie roztapia? Wyszedłem z wprawy?

Próbuję ugryźć go w wargę i to w końcu przyczynia się do jakiejś reakcji.

Odpycha mnie.

To nie do końca reakcja, jakiej oczekiwałem.

- Stary! - Spence wygląda, jakby miał truności z wymawianiem słów. Rumieni się słodko (kurczę, nie użyłem właśnie tego słowa do określenia Spencera. Co do cholery jest ze mną nie tak?)

- Stary! - krzyczy po raz kolejny. - Co to miało być?!

Wzruszam ramionami.

- No serio! - wrzeszczy. - Co to niby było?

- Miałeś masło orzechowe na twarzy? - próbuję udawać niewiniątko.

- Niezła próba – odkłada pędzel i krzyżuje ramiona. - Nie jadłem go od dawna. - Zwęża oczy. - Ale jestem w stanie uwierzyć, że próbowałeś wyciągnąć trochę z mojego żołądka, wnioskując po tym, gdzie to wszystko szło.

Znów wzruszam ramionami. Nie jestem pewien, czemu jest mi tak trudno wymyślić jakąś wymówkę. Zwykle jestem fenomenalny w wychodzeniu z kłopotów. To jest zdecydowanie niekomfortowe. Szczerze mówiąc jestem trochę rozkojarzony. Nie mogę przestać się na niego gapić.

- Billy – jego głos jest ostrzegawczy.

- Jeezu, nie wiem, o co ci chodzi. Ja tylko robiłem ci przysługę.

- Przysługę – odpowiada płytko.

- Tak – mówię. - Wydawałeś się ostatnio zestresowany. Myślałem że to cię trochę, no wiesz, od-stresuje.

- Wyssanie mi twarzy?

-Wolę to nazywać Billy Joe Specjał.

Spencer krzyżuje ramiona na piersi.

- Jesteś niemożliwy.

- -żliwie niesamowity?

- Nie o to mi chodziło.

- W takim razie musiałem coś zrobić nie tak. Musisz pozwolić mi na powtórkę, żeby to poprawić, ziomchacho.

- Um – Spencer się rumieni.

Ha! Wiedziałem, że go pociągam.

O tak. Spencemistrz zdecydowanie lubi B-mana. Totalnie wciąż mam ten urok. Chwila. Chwila, chwila, chwila. Moment. Nie taki był mój plan. Chciałem, żeby o mnie zapomniał, żeby wszystko było znów normalne. To nie jest normalne. Co ja wyprawiam?

Gapimy się na siebie w niekomfortowej ciszy.

- Um – znów mówi Spence.

- Pojdejście drugie? - próbuję raz jeszcze. I hej, teraz mówię serio. To głównie ja tu jestem zaskoczony. Jak niby mam sprawdzić, co poszło nie tak w moim planie, jeśli on nie da mi dokończyć mojego eksperymentu?

- Ha, ha – Patrzy na mnie podejrzliwie. - Bardzo zabawne. No dalej, stary, przestań ze mną pogrywać.

- Czy ta twarz wygląda, jakby mogła z tobą pogrywać?

- Uhh, tak – Spence wywraca oczami.

- Nie robię tego – Podnoszę uroczyście rękę. - Słowo skauta.

- Nigdy nie byłeś skautem.

- Grałem raz jednego w dodatku telewizyjnym.

Wzdycha i po raz kolejny wywraca oczami. Ale potem jego spojrzenie wędruje do drzwi. Które są otwarte. Ohh, już wiem, do czego to zmierza. Powinienem wcześniej o tym pomyśleć. Jestem za. Podlatuję w tamtą stronę i zamykam drzwi na klucz. I przysuwam też krzesło pod klamkę, na wszelki wypadek.

Spencer znów się rumieni. Podoba mi się taki rozwój wydarzeń.

- Więęęęęc – mówię, podlatując z powrotem do niego. - Co powiesz na drugi raz? To było fajne, nie? Nic wielkiego. W sensie, serio. Czym jest trochę śliny między dwoma ziomkami?

- Jestem pewien, że to łamie zasady kodeksu ziomów.

- Nie-e. To zdecydowanie dozwolone. Ja napisałem kodeks ziomów.

Spencer nic już nie mówi. Patrzy na moje usta. Próbuję wyglądać seksownie, ale z jakiegoś powodu on zaczyna się śmiać. Stary, to niefajne.

...A może jest fajne, bo następnym, co mówi jest:

- Tak, no, okej. Może. Myślę, że moglibyśmy spróbować. Jako... jako ziomy, oczywiście.

Punkt!

Znów ruszam w jego stronę i znów mnie zatrzymuje.

- Tylko nie zamień mnie przypadkowo w ducha! - ostrzega.

- Nie zamienię – obiecuję. - Będę baaaardzo ostrożny.

No i jestem. Niezaprzeczalnie. Spencer nie narzeka.

Wiecie, Billy Joe Cobra się wymeldowuje. Chciałbym jeszcze trochę do was pogadać, ale, umm, będę trochę zajęty przez jakiś czas. Prawdopodobnie dłuższy czas, hah. Hahahah. Chcę tylko powiedzieć: Bycie martwym? Totalnie nie jest takie złe. A przynajmniej dopóki masz fantastycznego ziomchłopaka, takiego jak ja. A te wszystkie „normalne” rzeczy, o które się martwiłem... Zdecydowanie przereklamowane.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Potajemny Pocałunek #2 - "Wzloty i upadki"

Dorastanie - Rozdział drugi

Dorastanie - Rozdział dziesiąty