Obserwator #1 - Początek Szpiegowania | wolfstar

 Hermiona szła w stronę Harry'ego z tym spojrzeniem na twarzy. Tym, które zwykle mówi "jest problem" i "powiem coś nieprzyjemnego" oraz "nie chcę cię zasmucać, ale i tak to zrobię".

- Nie rozkazywałem żadnemu skrzatowi domowemu - powiedział defensywnie, chcąc odeprzeć jakąkolwiek skargę, którą chciała na niego powiedzieć. - A przynajmniej nie dziś - dodał pod nosem.

- Co? Nie, oczywiście, że nie - determinacja na jej twarzy przerodziła się w zdumienie. - Ty wiesz lepiej.

- Taa, wiem - potwierdził Harry. Skierował wzrok w stronę Rona. Może jej złość nie była konkretnie jego winą. Hermiona i Ron ostatnio więcej się kłócili, więc szanse na to, że to właśnie tamten był źródłem jej irytacji, były bardzo duże.

Ron wzruszył ramionami i podniósł brwi, próbując mu niemo przekazać "nie patrz na mnie, stary, nic nie zrobiłem".

- Oh, przestań, nie o to chodzi - oburzyła się, przewracając oczami. - Ciężko jednak nie zauważyć, że nie nosisz przypinki z WESZ, którą ci dałam. Nie zabiłoby cię, gdybyś pomógł mi to promować. Ale nie w tym rzecz.

- Aaa, więc jest jakaś rzecz - powiedział Ron.

- Oczywiście, że jest jakaś rzecz!

- Więc podziel się nią wreszcie - powiedział Ron. - I zrób to szybko, żebyś zdążyła pomóc mi skończyć esej z Eliksirów. Wciąż muszę wymyślić trzy akapity o użyteczności dyptamu, a nawet jeszcze nie zacząłem.

- Nie odrobię za ciebie zadania domowego.

- Nie proszę cię o zrobienie go za mnie. Tylko o pomoc. Wiesz... może byś podkreśliła kilka linijek w podręczniku, w których mogłem pominąć wzmianki o dyptamie.

- To jest właśnie odrabianie za ciebie zadania. Może powinieneś spytać Lavender.

- Spadaj - mruknął Ron. Pochylił się ponownie nad swoim esejem i postanowił już na nią nie patrzeć.

- Um, więc co się stało? - spytał Harry.

To spojrzenie powróciło.

- Cóż... - odparła niechętnie Hermiona. - Właściwie, to ty.

- Ja?

- Zgadza się - powiedziała. - Szczerze powiedziawszy, zaczynam się trochę niepokoić.

- Co zrobiłem? - zapytał Harry, podejrzliwie.

Hermiona uniosła ręce w uspokajającym geście.

- Nic! - powiedziała szybko. - To nie jest coś, co zrobiłeś. To bardziej to, jaki jesteś.

- Ze mną wszystko w porządku - powiedział Harry.

- Nie - odpowiedziała Hermiona. - Ostatnio nie jest.

- Tak, jest - upierał się Harry. Zwrócił się do Rona. - Nie powiesz mi, że coś ze mną nie tak. Stań po mojej stronie.

Ron spojrzał na nich i zmierzył Hermionę spojrzeniem, którego Harry nie polubił.

- Emm, taa. Z Harrym wszystko ok - powiedział Ron, głosem jasno mówiącym To-Nieprawda-Ale-Zgodzę-Się-Ze-Wszystkim-Co-Mówisz-Bo-Jesteś-Moim-Najlepszym-Kumplem.

- Wszystko jest okej - powtórzył Harry, czując, że wsparcie Rona nie do końca działa na jego korzyść.

- Ostatnio nie wyglądasz najlepiej.

- Oczywiście, że nie. W przyszłym roku piszemy Owutemy. I mamy lekcje teleportacji. I drużyna quidditcha ostatnio ssie, i to moja odpowiedzialność, by nas podnieść na duchu. Jestem wykończony. Nikt na szóstym roku nie wygląda najlepiej.

- Ale twoje nie-najlepiej jest obsesyjno-maniakalne. Nie wygląda, jak zwykłe nie-najlepiej z powodu przepracowania.

- Mylisz się.

Hermiona tylko zmierzyła go tym swoim wiem-lepiej-niż-ty-więc-nie-wiem-po-co-się-ze-mną-kłócisz wzrokiem.

- Ja tylko chciałam, żebyś wiedział, że ostatnio nie jesteś sobą. I mnie to martwi - westchnęła.

- Cóż, nie wiem dokładnie, kogo według ciebie ostatnio przypominam, jeśli nie mnie, ale mogę cię zapewnić, że wciąż w stu procentach jestem Harrym. I nie masz o co się martwić.

- Twoja obsesja na punkcie Draco wymyka się spod kontroli - naciskała. - To niezdrowe.

- Nie mam obsesji na punkcie Draco! - zapowietrzył się Harry. - Mam obsesję na punkcie powstrzymania Lorda Voldemorta. To nie moja wina, że Draco wydaje się być tu kluczem do rozwiązania zagadki.

- Wiem, wiem - zgodziła się Hermiona. - Wszystko, co nam na ten temat mówisz, ma sens. Wszyscy się zgodzimy, że coś nie tak się dzieje z Draco. Po prostu za bardzo dajesz się temu pochłonąć. Nie mogę powstrzymać myśli, że próbujesz się zająć czymś innym, byle tylko nie być smutnym z powodu... wiesz. Tego, co się stało.

W tym momencie Ron zdążył już po cichu zamknąć podręcznik do Eliksirów i niepewnie przyglądał się Harry'emu i Hermionie. Przy "tego, co się stało" on i Hermiona wymienili kolejne niepewne spojrzenie, które Harry ostatnio często zauważał na ich twarzach. Spojrzenie, mówiące: "jest mi strasznie przykro i nie wiem, co mam powiedzieć".

Nienawidził tego spojrzenia. Wolałby już, by Hermiona posądziła go o nadmierne wykorzystywanie władzy nad skrzatami domowymi, niż to.

Jego mina przeistoczyła się w pokerową, jak w każdym momencie, kiedy ktoś wspomniał o śmierci jego ojca chrzestnego. Był im jednocześnie wdzięczny za nieużywanie wprost słów "śmierć Syriusza", ale wkurzało go, że gdy chcieli o tym porozmawiać, to szli tak strasznie okrężną drogą, jakby wędrowali po skorupce od jajka, tylko dlatego, bo on nie potrafił sobie z tym poradzić.

(A jeszcze bardziej go wkurzało, że on sam czuł, że naprawdę nie potrafi sobie z tym poradzić. Gdzieś w głębi duszy wciąż miał wrażenie, że jeśli nie dopuści do siebie informacji o śmierci Syriusza, to nie będzie to prawdą.)

- Jest okej - powtórzył po raz n-ty.

- Nie jest - nie zgodziła się Hermiona. - Ale to nic złego. Wiesz o tym, prawda? Po prostu chciałabym, żeby istniało coś, co możemy dla ciebie zrobić.

- Cóż, nie ma czegoś takiego - powiedział gorzko Harry. - Nikt nie może nic w tej kwestii zrobić. On jest martwy.

Był to pierwszy raz, gdy powiedział te słowa na głos w ciągu miesięcy. Paliły go w język, jak kwas.

- A ja potrafię sobie z tym poradzić - skłamał. - Jest okej.

***

Po raz pierwszy w całym swoim życiu Remus Lupin był wdzięczny za swoją przypadłość. Dała mu ochronę, co do której nigdy nie sądził, że będzie potrzebował. Dnie mijały, tworząc coraz większą odległość pomiędzy tym, co dzieje się teraz, a konsekwencjami bitwy (nie musiał nawet w głowie precyzować, o którą chodzi, ponieważ żadna inna nie miała tak niszczącego wpływu, jak ten dzień w Departamencie Tajemnic), a Remus czuł, że się rozpada. Był przyzwyczajony do trudności, stale sobie o tym przypominał. Nigdy nie planował bycia szczęśliwym. Od wczesnego dzieciństwa wiedział, że nie może oczekiwać, by jego życie było normalne i satysfakcjonujące. Rzeczy, których pragnął, nigdy nawet nie zostały przed nim postawione na stole, więc czemu właściwie było mu przykro? Życie grało w ten sam sposób, którego od zawsze oczekiwał. W toku trwała wojna, a on nie był w niej nikim ważnym. Musiał wytrwać i walczyć dla wszystkich pozostałych.

Ale nawet cała ta logika i determinacja nie pomagała mu oddychać, i wciąż czuł w płucach potłuczone szkło, biorąc każdy oddech. Nieważne, ile mantr wyrecytował, jedzenie wciąż smakowało jak klej, gdy próbował coś przełknąć. Sen był dla niego, niczym umieranie, choć był nawet od samego umierania gorszy, bo gdyby umarł, mógłby się łudzić, że znów spotka Syriusza w tej, czy innej formie. A śniąc, wracał jedynie do tych pełnych poczucia winy koszmarów, w których obserwował, jak jego najlepszy przyjaciel umiera na nowo i na nowo, czasem powtarzając to, co się wydarzyło, czasem na jakieś inne, twórcze sposoby, a jedynym, co było w tych koszmarach stałe i niezmienne, to wrażenie, że ta śmierć to jego wina.

Tracił na wadze (nie, żeby miał wiele do zgubienia) i nikt tego nie zauważał. Jego oczy stawały się coraz bardziej przekrwione, a cienie pod nimi coraz ciemniejsze, i nikt tego nie zauważał. Jego ręce odnalazły nowy, irytujący sposób drgania, którego wcześniej nie było, ale nikt tego nie komentował. To było tragicznie zwyczajne, naprawdę, jak wszyscy przywykli do tego, że on zazwyczaj był zgarbiony i w strzępkach. Chwała lykantropii.

Pełnia księżyca, która niegdyś była sednem jego najgłębiej skrywanych lęków, przemieniła się w pewnego rodzaju wybawienie; to dopiero w wilczej formie mógł uciec od torturujących jego umysł myśli. Była to chwila wytchnienia od Co By Było, Gdyby.

Co by było, gdyby zwracał większą uwagę na Syriusza podczas tej walki?

Co by było, gdyby stanął na drodze Bellatrix?

Co by było, gdyby użył zakazanego zaklęcia, zanim Śmierciożercy mieliby szansę kogokolwiek skrzywdzić?

Co by było, gdyby pamiętał, by wypić eliksir na swoją przypadłość tej nocy, której Syriusz zjawił się w Hogwarcie?

Co by było, gdyby był przy nich tej nocy, gdy James i Lily zginęli?

...Co by było, gdyby powiedział Syriuszowi, co do niego czuje?

Wewnątrz jego głowy, to gdybanie było dla niego osobistą torturą. Przemiana w bezmyślną, brutalną bestię była swego rodzaju piekłem, ale jednocześnie ucieczką od poczucia winy i westchnieniem ulgi. Rozbijanie się na cząsteczki fizycznie było mniej bolesne, niż robienie tego samego w swoim własnym umyśle.

Wystraszył się, gdy zorientował się, że tak o tym myśli. Szukanie plusów w lykantropii było już ewidentnym znakiem, że traci gdzieś siebie. Że traci zdrowy rozsądek.

Zaczął mniej sobie ufać. Nie, żeby kiedykolwiek potrafił całkowicie sobie ufać, jak mógłby to robić, kiedy kompletnie tracił panowanie nad sobą w pewnych odstępach czasu? Ale wcześniej miał pewność, że to on dowodzi przez te dwadzieścia parę dni w miesiącu. Teraz jednak... z tymi niebezpiecznymi myślami, wślizgującymi mu się do głowy, i obrazem pełnego księżyca jako ratunku, a nie najgorszego lęku, Remus obawiał się, że traci kontrolę nad wilkiem. Że wręcz to wilk ma kontrolę nad nim.

Więc trzymał się z daleka od innych, aby mieć pewność, że nikogo przez to nie skrzywdzi. Nawet się nie kłopotał szukaniem wymówek, czemu unika ludzi - nigdy by nawet nie przypuszczał, że ktokolwiek mógłby to zauważyć. Nie pozwalał sobie, by do kogokolwiek się zbliżyć po tym, gdy Huncwoci się rozpadli.

A przynajmniej nie pozwalał na to do momentu, aż Syriusz nie pojawił się znów w jego życiu, ale to się raczej nie liczyło, prawda? On go nie unikał, Syriusz był... .

Nawet nie potrafił o tym myśleć.

Poczuł ścisk w gardle i zapiekły go oczy, i jeszcze nie ukształtowane słowo "martwy", zostało zastąpione "opanuj się, Remusie, nie jesteś jedyną osobą, która kogoś straciła, tak właśnie wygląda wojna i na tym właśnie polega życie".

Za tą myślą często też podążała bardziej bolesna, "i tak to nie ty powinieneś najmocniej odczuwać jego stratę".

Tak, dużo łatwiej było mu sprostać obrazowi pełni, niż myśleniu zbyt długo o tym.

***

Ona tylko szukała informacji na temat horkruksów. To wszystko. Naprawdę. Jej jedyny cel.

Ale naprawdę. Byłoby to niedopatrzeniem z jej strony, gdyby nie była nader dokładna podczas szukania informacji, nieprawdaż? Hermiona uznawała to za absolutnie logiczne, że właściwa strona o schemacie Voldemorta mogła znajdować się także w innych, mniej oczywistych, źródłach informacji. Jak mogła oczekiwać jakiejkolwiek podpowiedzi na temat horkruksów, jeśli bałaby się sprawdzić wszystkie księgi o czarnej magii, do których uzyskała dostęp?

Nie być wystarczająco dokładnym w zdobywaniu wiedzy nie było za bardzo w stylu Hermiony. Nie mogła tego zrobić na pół gwizdka. Była po prostu rozsądnym zdobywcą informacji.

To wszystko.

Jeśli by jej się akurat poszczęściło i znalazłaby jakąś podpowiedź o tajemniczych zasłonach lub przywracaniu do życia ludzi, którzy się rozpłynęli... cóż. To byłby jedynie zabawny zbieg okoliczności, nieprawdaż?

Ona nie szukała konkretnie takich informacji.

Ona po prostu... nie oponowała, gdyby miała znaleźć coś dodatkowo w poszukiwaniu wiedzy na temat horkruksów.

Racja.

Dokładnie to robiła. A zakradnięcie się do sklepu z zakazanymi księgami na ulicy Śmiertelnego Nokturnu i zniszczenie kłódek w kilku zamkniętych skrytkach było, oczywiście, koniecznością w spełnieniu swojego celu. Gdzie indziej miałaby znaleźć jakieś istotne informacje odnoszące się do działań najbardziej mrocznego czarodzieja, który kiedykolwiek istniał? Już przejrzała wszystkie książki w hogwarckiej bibliotece, nawet te z działu zakazanego. To było logiczne, by w następnej kolejności szukać wskazówek właśnie tu, i nie miało to nic wspólnego z plotkami, które przypadkowo podsłuchała z ust dwóch pierwszoroczniaków ze Slytherinu, gdy szeptali o tym, że jakiś nielegalnie działający nekromanta miał zjawić się na aukcji w poszukiwaniu zakazanych książek, które miały być przechowywane dokładnie w tym sklepie.

W tamtym momencie robiła nawet gorzej, niż łamanie szkolnych zasad; zachowywała się, niczym kryminalistka. I to był już ewidentny znak, że świat czarodziejów zmierza w kierunku piekła, fakt, że jej to nie przeszkadzało ani trochę. Właściwie czuła się bardziej winna z powodu tego, że nie powiedziała o swoich planach Harry'emu i Ronowi. Prawie to zrobiła, ale w ostatniej chwili stworzyła historię, że musi pożyczyć pelerynę niewidkę, by móc zakraść się po składniki potrzebne jej do uwarzenia eliksiru, dzięki któremu będzie mogła nie spać całą noc i się uczyć. Wmawiała sobie, że nie powiedziała swoim przyjaciołom o prawdziwym powodzie, bo było dużo łatwiej nie dać się złapać jednej osobie, niż trzem. Tak naprawdę, nie chciała dawać Harry'emu nadziei, gdyby jej plan jednak nie wypalił.

Właściwie to cieszyła się, że jest tam sama. Poruszanie się po Nokturnie było znacznie bardziej niebezpieczne, niż zakradanie się po Hogwarcie. Niewiele brakowało, a uruchomiłaby pułapki co najmniej cztery razy. Była prawie pewna, że dodanie do tego planu dodatkowych pomocników mogłoby doprowadzić do tego, że jedno z nich zostałoby złapane w bardzo nieprzyjemny sposób.

Gdy już uwolniła stos rzadkich i nieprzyjemnych ksiąg z ich cel, Hermiona (bardzo, bardzo ostrożnie) usiadła na podłodze, by je przejrzeć.

Niektóre z nich od razu odrzuciła na stos śmieci. Nieważne jak bardzo brakowało im Syriusza, była przekonana, że nikt nie umieściłby wskazówek na temat przywrócenia go do życia w książce zatytułowanej Jak Sterować Inferiusem w Dziesięciu Prostych Krokach. Również książka Przewodnik Terenowy do Poszukiwania Pożywienia dla Szkodników Cmentarnych nie wydawała się być przydatna. Po niedługim czasie na stosie przed nią zostało już tylko kilka delikatnych i zapisanych antycznie wyglądającym tekstem księg.

Prawie przeoczyła przedostatnią książkę. Była cieńsza, niż pozostałe, i gdy większość miała pogrubioną (czasem nawet pozłacaną) czcionkę, tak ta była dyskretnie zatytułowana zwykłym, czarnym napisem. Mówił on: Zrozumienie Zasłony Śmierci.

Grzbiet książki zaskrzypiał, gdy otworzyła jej kruche strony.

To częste nieporozumienie, przeczytała, uważać drogę ze świata żywych do świata martwych za prostą, którą można sprawnie przemierzyć. W rzeczywistości, te dwa byty są od siebie oddalone rozległą przepaścią. Przepaść ta jest wypełniona stwarzającą szkodliwą atmosferę mgłą, która dotychczas wciąż nie została zbadana, ze względu na jej niegościnność dla życia. Gdy ktoś próbował przemierzać głąb przepaści, połączenie ekstremalnego zimna i nie dającej oddychać atmosfery, natychmiast paraliżowały osobę, nim mogła zostać pobrana i zbadana próbka tej przestrzeni. Mimo że ta atmosfera stanowi niemożliwą do przekroczenia barierę dla żywych, nie wpływa ona na postęp zmarłych, ponieważ odeszli już oni od swoich form cielesnych i nie są zależni od powietrza ani temperatury. Istnieją teorie, że przepaść ta jest pozostałością po stworzeniu świata, lub że jej powstanie miało na celu utrudnienie podróży między światami. Z biegiem czasu zostało odkrytych lub zbudowanych kilka portali... .

Hermiona wstrzymała oddech i przeskoczyła o kilka stron do przodu. Znalazła serię rycin, z których jedna wyglądała bardzo podobnie do kruszącego się, kamiennego łuku i postrzępionej zasłony, przez którą wpadł Syriusz.

Niepewnie ścisnęła księgę nieco mocniej i kontynuowała czytanie.

W przeciwieństwie do oczekiwań, śmierć nie następuje w momencie wkroczenia w przepaść. W związku z natychmiastowym, ekstremalnym spadkiem temperatury, jest to możliwe, by ciało zostało zakonserwowane w kriogenicznym stanie. Ta konserwacja trwa jednakowoż przez krótki okres, i z powodu niszczących okoliczności ciało w pewnym momencie rozpada się i utraca zdolność do przywrócenia sił życiowych. Mówiąc ogólnikowo, żyjąca postać jest w stanie przetrwać maksymalnie jeden cykl księżycowy, nim zniszczenia staną się nieodwracalne.

- Och, Merlinie - szepnęła do siebie Hermiona. - Syriusz nie umarł od razu po tym, gdy tam wpadł.

Jeden cykl księżycowy.

Syriusz mógł być wciąż żywy, gdy wpadł do Zasłony śmierci... ale teraz zdecydowanie był już martwy. Od walki minęło już osiem miesięcy. Jeśli kiedykolwiek było możliwym uratowanie Syriusza z przepaści, to przegapili już na to szansę.

Przewracała szybciej strony, serce dudniło jej w piersi, gdy gwałtownie wertowała tekst.

I wtedy... to. Znalazła je.

Zaklęcia.

Zaklęcia, wyciągające kogoś z przepaści.

Zaklęcia, które uratowałyby Syriusza-- gdyby tylko wiedziała o tej książce osiem miesięcy temu.

Zaklęcia, które były dla niej teraz kompletnie bezużyteczne.

...Chyba że... .

Jej umysł kroczył z prędkością kilometra na minutę, gdy wyciągnęła czysty zeszyt i rozpoczęła kopiowanie.

***

Najwyraźniej to całe nikt-nie-zauważa było krótkotrwałe. Nagle okazało się, że wszyscy zauważali.

Harry, Ron i Hermiona stale się w niego wpatrywali.

Molly Weasley stale się w niego wpatrywała.

Tonks stale się w niego wpatrywała, ale to mogło mieć jakiś związek z tym, że to Molly wciąż się wpatrywała także w nią, i w pewnych momentach jej wzrok przelatywał z niej na niego, i z powrotem. Tak, Tonks prawdopodobnie też to zauważyła.

To sprawiało, że czuł się niekomfortowo.

Ale nic nie wprawiało go w taki dyskomfort, jak nagłe kontrolowanie go przez Snape'a.

- Czy muszę ci przypominać - zaczął Severus nieprzyjemnie, docierając do niego pewnego wieczoru po spotkaniu. - Że uwarzenie wywaru tojadowego jest niezwykle trudne i czasochłonne? Nie lubię, gdy moje wysiłki idą na marne.

- Nie wiem, o czym mówisz, Severusie - skłamał Remus. - Twoje starania nie idą na marne.

(A przynajmniej Remus próbował sobie wmawiać, że nie idą: ciemiernik na parapecie jego okna dostał niezłego kopa od wszystkich kubków z wywarem, które na niego wylał. Powinien powiedzieć Pomonie Sprout o oczywistym potencjale nawozowym wilczej jagody.)

Snape zmarszczył brwi.

- Nie lubię także nieszczerości - wysyczał. - Ale nie wiem, czego jeszcze mógłbym oczekiwać po kimś takim, jak ty. Dopilnuj lepiej, żebyś wypił wywar, Lupin - przy tych słowach odwrócił się i odszedł, a jego czarna peleryna powiała dramatycznie za nim.

(Trochę zbyt dramatycznie, naprawdę, Lupin od zawsze podejrzewał, że Snape zaczarował swoje szaty, by wzmocnić ten efekt.)

Remus byłby rozdrażniony zachowaniem wszystkich osób z Zakonu Feniksa, gdyby cokolwiek takiego, jak "bycie rozdrażnionym" w jego przypadku w ogóle istniało. Czuł się za bardzo pusty emocjonalnie, by zarejestrować takie łagodne uciążliwości. Czuł się za bardzo pusty emocjonalnie, by rejestrować cokolwiek.

Właściwie, jakie to miało znaczenie?

Był stuprocentowo pewien, że całe jego życie to jeden wielki żart. Został ugryziony przez wilkołaka w tak młodym wieku, że nie zdążył się nawet nacieszyć normalnym dzieciństwem. Było to przygnębiające, ale też w pewien sposób odkupiające, kiedy udało mu się dotrwać do szkoły i nie tylko zdobyć w niej przyjaciół, ale przyjaciół, którzy jakimś cudem zupełnie nie przejmowali się jego przypadłością. Przyjaciół, którzy stali się w jego życiu tak ważni, że myśl o stracie choć jednego z nich mogła go zniszczyć. I oczywiście (jak mógł kiedykolwiek myśleć, że będzie inaczej), stracił każdego z nich. I w chwili, gdy udało mu się po tej stracie nauczyć funkcjonować, wszechświat uznał za stosowne przywrócić mu jednego z nich - akurat tego, który znaczył dla niego odrobinę więcej, niż zwykły przyjaciel. Tego, któremu chciał wyznać uczucia od wielu lat, ale żaden moment nie wydawał mu się ku temu dobry, bo Remus obawiał się, że wyznanie prawdy sprawiłoby, że znikną konspiracyjne uśmiechy, przyjacielskie poklepywanie po ramieniu zostanie urwane w połowie drogi, a ręce zawisną niezręcznie, gdy Syriusz będzie się zastanawiał, jak bardzo Remus go teraz krępuje... . Remus miał głupie myśli, że to byłoby najgorsze uczucie na świecie. Ale tak bardzo się mylił, ponieważ teraz zrobiłby wszystko, by zobaczyć ten wyraz skrępowania na twarzy Syriusza. Przeżyłby nawet, gdyby pojawiła się tam odraza, ponieważ dostrzeżenie jakiejkolwiek emocji na twarzy Łapy byłoby lepszym, niż świadomość tego, że Łapa już nie istnieje.

Jaki był sens dopuszczać do siebie cokolwiek, kiedy wszechświat ewidentnie był zdeterminowany, by dawać mu jedynie ból? Nawet dobre momenty były jedynie przygotowaniem go do czegoś gorszego. On po prostu nie miał już w sobie tego czegoś, co pozwalało mu dalej grać w tę grę.

Ale nie granie w tę grę sprawiało, że musiał trzymać się z daleka od ludzi. A to stawało się dla niego coraz trudniejsze.

Przez ostatnie kilka miesięcy nie miał najmniejszego problemu w opuszczaniu spotkań tuż przed tym, gdy dobiegały końca. Gdy bywał zamknięty w domu, tygodniami nikt nie przychodził zobaczyć, czy wszystko z nim dobrze. Jeśli zajmowało mu trochę dłużej, by powrócić z misji, zleconych przez Zakon, nikt mu tego nie wytykał. Szczerze? To był układ doskonały.

Nagle jednak, wydawało mu się, że nawet pójście przez niego do toalety, było przez kogoś zauważone.

- Remusie, skarbie! - głos, kojarzący mu się z największym lękiem, przerwał jego ucieczkę do własnych czterech ścian.

- Trochę się spieszę - zaczął wymówkę, gdy dłoń Molly Weasley wylądowała na jego ramieniu, przyciągając go z powrotem ze schodów.

- Nonsens, zebranie skończyło się wcześniej, mamy jeszcze dwadzieścia minut do momentu, w którym faktycznie miało się skończyć. Idealny czas na wypicie filiżanki herbaty.

- Nie jestem spragniony... .

- Więc zjedz ciastko. Merlinie, wyglądasz jakbyś nic nie jadł od tygodnia!

Remus prawie jej odpowiedział "Mylisz się, właściwie to nie jadłem od półtora dnia", ale ugryzł się w porę w język, wiedząc, że taka informacja raczej za bardzo mu w tej sytuacji nie pomoże.

Co zaskakujące, Tonks była już w kuchni, przy stole, z kubkiem ciepłej herbaty w ręce. Remus wyczuł interwencję.

To nie tak, że nie lubił Tonks. Właściwie to całkiem mocno ją lubił. Była jedną z osób z Zakonu, z którymi najlepiej się dogadywał. Po prostu bolało go trochę, gdy na nią patrzył, to wszystko. Ze wszystkich osób (poza Harrym, oczywiście), w Tonks najbardziej uderzyła śmierć Syriusza. Remus obserwował, jak rozpada się prawie tak gwałtownie, jak on sam. Patrzenie na nią i jej przygnębioną osobę było dla niego trochę jak patrzenie w lustro. Remus nigdy nie przepadał za lustrami.

- Co u ciebie, Remusie? - obdarowała go słabym uśmiechem i upiła mały łyk swojej herbaty.

- Cześć, Tonks. Dobrze, w porządku. Ja-- w takim razie zjem jedno ciastko. Jakieś małe. Naprawdę powinienem się już zbierać.

Sięgnął po jedno, kiedy Molly zabrała talerz z jego zasięgu.

- Pozwól, że ci podam - ogłosiła, chwytając w dłoń dość spore z rodzynkami (on sięgał raczej po takie bez niczego). Następnie pokryła je sporą ilością bitej śmietany. Talerz, którzy przed nim postawiła, wyglądał, jakby prędzej leżał na nim kawałek ciasta ze śmietaną, niż ciastko.

- Umm, dzięki - mruknął, ściągając jakieś osiemdziesiąt procent pokrycia.

Przy stole zapadła niezręczna cisza. Minęło już kilka miesięcy, ale to wciąż było dziwne, że Tonks nie próbowała w takich momentach wszystkich rozbawić swoimi metamorfomagicznymi mocami.

- Więc - zaczęła wreszcie Tonks, podnosząc głowę znad parującego kubka. - Jak ostatnio poszło Armatom?

- Erm... Nie wiem - odpowiedział Remus. - Ostatnio nie oglądam rozgrywek quidditcha.

- Ja też - przyznała Tonks, powracając spojrzeniem do swojej herbaty.

- A jak... jak tam w Hogsmeade? - zapytał, czując się zobligowanym do tego, by utrzymać jakoś tę rozmowę.

- Nudno - powiedziała Tonks. - Hogsmeade zamienia się pomału w miasto duchów, przez te wszystkie pozamykane sklepy i znikających ludzi.

- Och - powiedział Remus, nie do końca pewien, co na to odpowiedzieć. To była po prostu wcale niezaskakująca prawda.

- A jak z wilkołakami? - spytała Tonks.

- Głównie niekomfortowo - wyznał Remus. - Nie jest okropnie. Cóż, no, akurat jedzenie jest okropne - wzruszył ramionami.

- To widać - wtrąciła się Molly, dokładając drugie ciastko na talerz Remusa. - Że nie miałeś do czynienia z dobrą kuchnią od miesięcy. Mam pomysł! Może wybierzecie się we dwoje na miasto i pójdziecie wspólnie coś zjeść? Możecie zabrać ze sobą Billa. Zna najlepsze miejsca.

Remus dostrzegł starą Tonks, przewracającą oczami na sugestię Molly, ale to wrażenie nie trwało długo. Szybko wróciła przygnębiająca pustka.

- Mam już plany - powiedział Remus, nawet nie próbując tego przemyśleć. To już było jego zwyczajem, by odmawiać jakichkolwiek społecznych interakcji, gdy to tylko możliwe.

Zaobserwował, nieco zaskoczony, jak wyraz twarzy Tonks stał się jeszcze bardziej przygnębiony po jego odpowiedzi. Czy ona tak naprawdę chciała iść z nim na kolację? Dziwne. Teraz czuł się trochę winny.

- Ale może jutro? - zaproponował bez namysłu, chcąc jedynie przywrócić poprzedni wyraz twarzy u Tonks.

Od razu też pożałował tego, że takie słowa opuściły jego usta, ale było już za późno, by je cofnąć. Nie, kiedy jej twarz trochę się rozjaśniła na tę propozycję, a na jej ustach pojawił się uśmiech mocniejszy od tego, którym uraczyła go, gdy się do niej dosiadł.

Z chęcią, Remusie - rozpromieniła się.

***

- Myślę, że Hermiona coś kombinuje - wyznał Harry, leżąc na swoim łóżku i bezmyślnie wpatrując się w mapę Huncwotów.

- Tak, jestem tego pewien - odparł Ron. - Prawdopodobnie rozmyśla, jak nakłonić większą liczbę sławnych graczy quidditcha do całowania.

- Całkowicie szczerze się z tobą nie zgadzam - powiedział Harry, naprawdę nie w humorze na bycie częścią ich dziecinnych sprzeczek.

- Prawdopodobnie jest w takim razie zajęta pisaniem całych koszy pełnych listów miłosnych do Viktora Kruma - kontynuował Ron.

- Stale pożycza moją pelerynę niewidkę - powiedział Harry - A jej powody ku temu są zawsze jakieś mało wiarygodne. Po co miałaby chcieć kraść składniki do eliksirów? Slughorn lubi ją tak bardzo, że dałby jej cokolwiek, o co by go poprosiła.

- Założę się, że używa jej, by się zakradać i całować ludzi - powiedział Ron.

- Och, czy możesz przestać? - zirytował się Harry. - Dobrze wiesz, że tak nie jest.

- Nie - odparł Ron ponuro. - Nie wiem.

- I czyja to jest wina? - wymruczał Harry, odpuszczając ten temat.

***

Zajmowało to Hermionie znacznie dłużej, niż planowała, by zdobyć wszystkie rzeczy, których potrzebowała, by wymówić zaklęcie znalezione w książce. Niektóre ze składników były rzadkie, inne były drogie. Musiała też uwarzyć eliksir, którego przygotowywanie trwało cały miesiąc. Największą jednak przeszkodą, która była kluczowa w celu wcielenia jej planu w życie, było jej zapotrzebowanie na zmieniacz czasu.

Zmieniacze czasu nigdy nie byłe proste w zdobyciu, w związku ze ściśle ich dotyczącymi restrykcjami, ustanowionymi przez Ministerstwo Magii. Ich nieuchwytność została wręcz wzmocniona wraz z faktem, że zapas zmieniaczy w Ministerstwie został zmniejszony z powodu zniszczeń podczas bitwy. W tamtym też momencie, zdobycie jednego wiązało się z działaniem stricte nielegalnym.

Na szczęście, nietrudno było się domyślić, gdzie się udać, gdy potrzebowało się zdobyć coś nielegalnego. Hermiona już zdążyła po raz kolejny pożyczyć pelerynę Harry'ego, wymyślając jakąś wymówkę o chęci odwiedzenia chorego bliskiego, wsiadła do Błędnego Rycerza i wróciła na ulicę Śmiertelnego Nokturnu.

To było śmiesznie proste, by znaleźć zmieniacz czasu w Borginie i Burkesie. W chwili, gdy go zabrała, przysięgła sobie zwrócić go tak szybko, jak to możliwe. Ona zdecydowanie go nie ukradła - tylko pożyczyła - i to w dodatku w dobrym celu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nikt nawet się nie zorientuje.

Bardzo dużo czasu zajęło jej obrócenie wskazówek zmieniacza czasu na tyle, by znaleźć się w takim momencie w przeszłości, w którym chciała. Liczyła skrupulatnie, bojąc się, że się zgubi i znajdzie w niewłaściwym punkcie czasowym. Cieszyła się, że miała lekcje arytmetyki, które nauczyły ją poprawnego posługiwania się liczbami.

Kolejną trudnością było dla niej dostać się do Ministerstwa Magii, na szczęście z peleryną niewidką udało jej się wślizgnąć.

Tak jak poprzednio, Hermiona ostrożnie sprawdzała wszystkie drzwi, stawiając na właściwych znak "X" (do tego momentu zdążyła już opanować to zaklęcie na tyle, by znak widoczny był dłużej). Po raz pierwszy zaczęła kwestionować swój pomysł, by robić to w samotności. To było dużo straszniejsze, sprawdzać te wszystkie pomieszczenia bez Harry'ego i Rona. (Lub może było tak dlatego, że poprzednim razem nie zdawała sobie sprawy ze wszystkich złych rzeczy, które miały się tam wydarzyć.) Powietrze było ciężkie i duszące, utrzymujące się poczucie strachu było niemal namacalne.

Ślady walki zostały już usunięte, ale Sala Śmierci wciąż nosiła znamiona tego, co się stało. Kamienne stopnie miały rysy i wgłębienia, których nie było tam przed ich walką. Zlewały się ze stanem zniszczonego łuku, ale Hermiona pamiętała, jak wyglądał wcześniej.

Uklękła na wprost Zasłony i otworzyła eliksir obronny, który uwarzyła, pijąc go w całości za jednym zamachem. Z determinacją spojrzała na zasłonę, rozpoczynając recytację zaklęcia.

***

Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w zamglonym umyśle Syriusza, brzmiała "Musiałem wczorajszej nocy za dużo wypić".

Zmarszczył brwi tak szybko, jak ta myśl się pojawiła. Był przekonany, że picie do utraty pamięci nie było już jednym z jego zwyczajów. Właściwie to minęło całkiem dużo czasu od momentu, gdy robił to ostatnio... minęły lata, z pewnością. Po pierwsze, był całkiem długi okres, kiedy nie miał nawet dostępu do alkoholu. A po tym, gdy opuścił Azkaban, musiał być ostrożny i nie mógł podjąć głupiego ryzyka, by się upijać. Nawet, gdy był zamknięty w Grimmauld Place, tracąc zmysły z powodu nudy, picie alkoholu brzmiało dla niego wysoce niestosownie, ponieważ musiał być stale w gotowości, gdyby ktoś wszczął alarm. Nigdy nie mógł być pewien, kiedy będzie potrzebny, jeśli Śmierciożercy spróbowaliby zaatakować, lub Harry mógł wpaść w tarapaty... .

Czy Harry był teraz w tarapatach? Luka w jego pamięci zawierała trochę więcej czasu, niż poprzednią noc. Była w jego umyśle ogromna dziura, której nie potrafił zapełnić. Nie potrafił nawet przypomnieć sobie dokładnie, jaka była jego ostatnia myśl, ostatnie przeżycie... . Czy został schwytany? Jego umysł został opętany?

Usiadł nagle, zaabsorbowany, ale z taką samą prędkością z powrotem się położył, poprzez zawroty głowy.

- Syriuszu.

Na jego ciele pojawiły się ręce, parzące każde miejsce, które dotknęły. Jak ktokolwiek mógłby mieć tak gorącą skórę? Czy został właśnie schwytany przez smoka?

Nie... nie, chwila. To nie ręce tej osoby były gorące.

To był on. To jemu było zimno.

Och, Merlinie, było mu okropnie zimno.

- Syriuszu!

Głos stawał się bardziej natarczywy. Próbował się skupić, ale jego zęby zaczęły niekontrolowanie szczękać, a jego umysł w panice zaczął się zapętlać. Być może nie był w stanie przywołać do siebie jakiegokolwiek wspomnienia, ale uczucie, że coś jest nie tak, ulokowało się w dole jego żołądka.

- Syriuszu, musimy się stąd wydostać!

Głos był przyjazny... w takim razie nie należał do Śmierciożercy. Ale być może Śmierciożercy byli blisko, skoro ten głos był tak bardzo naglący.

- Gdzie... gdzie jest Harry? - wyjąkał chrapliwie.

- Nie tutaj! Ale wszystko z nim w porządku! - odpowiedź pojawiła się wraz z pociągnięciem go za ramię.

- Co się dzieje? - zapytał następnie.

- Wszystko ci wyjaśnię, gdy znajdziemy się w bezpiecznym miejscu.

Rozejrzał się wokół. Leżał na podłodze, w miejscu przypominającym amfiteatr. Rzędy kamiennych ławek wyglądały znajomo, ale uczucie, że coś jest nie tak, tylko się na ten widok powiększyło.

Departament Tajemnic, jego umysł ślamazarnie zaskoczył.

- Czy możesz przemienić się w Łapę? - spytał głos.

To pytanie wyrwało go odrobinę z letargu. Niewielu ludzi wiedziało o Łapie. Ktokolwiek teraz do niego mówił, był jednym z zaufanych osób w jego życiu.

- Hermiona? - spytał niepewnie, gdy udało mu się w końcu dopasować do kogoś ten znajomy głos.

- Tak - potwierdziła Hermiona. - Musimy stąd uciekać. Będzie ci łatwiej schować się ze mną pod peleryną niewidką, gdy przemienisz się w Łapę.

Syriusz pokiwał głową i przemienił w swoją psią formę.

Ale równie szybko przemienił się z powrotem. To pomieszczenie miało odbierający energię odór śmierci, który dla człowieka był niewyczuwalny. Ale dla jego nowo-przemienionego, wrażliwego, psiego nosa, utrudniał oddychanie i wzmacniał czujność w jego instynkcie walcz-lub-uciekaj. Musiał powstrzymać silną chęć skowytu.

Hermiona zniknęła pod mieniącym się materiałem i spod nicości pojawiła się ręka, która wciągnęła go do środka.

Bycie pod peleryną niewidką przywoływało w Syriuszu uczucie nostalgii. Była to dla niego boleśnie znajoma sytuacja. Spędzał pod nią więcej godzin, niż mógłby zliczyć, zakradając się po Hogwarcie. Ale za każdym razem, kiedy wcześniej pod nią był, James był tam razem z nim. Być pod peleryną niewidką bez Jamesa tylko potęgowało uczucie, że nic nie jest tak, jak powinno.

- Jesteśmy w Departamencie Tajemnic - wyszeptała Hermiona. - Musimy się stąd wydostać i absolutnie nie możemy dać się złapaćNikt nie może nas zobaczyć. Nawet, gdy już wyjdziemy z Ministerstwa. Rozumiesz?

Syriusz chciał zadać pytania, ale jego psie struny głosowe utrudniały mu to zadanie. Wypuścił z ust przytłumione szczeknięcie dla potwierdzenia. Zawsze mógł zadać dręczące go pytania później, a przynajmniej tak zakładał.

Wstępnie zrobił krok, idąc za Hermioną. Ale coś jakby magnetyczne przyciąganie trochę go spowalniało. Czuł, jakby grawitacja przestała istnieć, lub jakby szedł przez melasę.

Syriuszu.

Jego głowa obróciła się nagle, był pewien, że właśnie usłyszał, jak ktoś go woła. Ale w pomieszczeniu nie było nikogo, prócz niego i Hermiony, prawda?

Syriuszu, Syriuszu, Syriuszu Black... .

To nie był tylko jeden głos, było ich wiele. Ludzie szeptali wokół niego, przywołując go ponownie do środka pomieszczenia. Te głosy pochodziły z łuku na podwyższeniu.

To coś ważnego!, krzyczał jego mózg. Ale on nie do końca wiedział, czemu.

- Syriuszu! - znacznie głośniejszy i bliższy mu głos, głos Hermiony, zasyczał tuż nad jego głową. - Syriuszu, no dalej, musimy stąd iść w tej chwili.

Racja. Podążać za Hermioną. To właśnie to, co powinien teraz zrobić. Podniósł niepewnie łapę.

Syyriuuuszuuuu... .

Szepty były jak igły w jego mózgu, nęcące i irytujące wspomnienia czegoś, czego nie potrafił sięgnąć. Może właśnie dlatego go wołały. Może gdyby znalazł się trochę bliżej łuku, powiedziałyby mu, czego nie pamięta... .

Dłoń chwyciła skórę na jego karku i pociągnęła go mocno

Dłoń chwyciła skórę na jego karku i pociągnęła go mocno. Zaskomlał protestująco, ale to uczucie wyrwało go z transu. Łuk był zły. To z niego czuł ten odór śmierci. Dlaczego chciał znaleźć się bliżej? Musieli stąd uciekać.

Nie zważając na pelerynę niewidkę, Syriusz poderwał się w górę wzdłuż rzędów ławek, zmuszając Hermionę, by za nim nadążyła. Gdy tylko przekroczyli ciężkie drzwi, lepka siła przyciągania osłabła i Syriusz poczuł, że może poruszać się swobodniej.

Zwolnił i pozwolił Hermionie nadać im tempo. Skradali się długim korytarzem, oświetlonym migocącymi pochodniami. Niebieskie światło, pofałdowane na podłodze przypominało falującą wodę. Był w ciągłym oczekiwaniu, aż ktoś nagle przed nimi wyskoczy i ich zatrzyma, ale korytarz wydawał się opustoszały. W zasadzie udało im się przejść bez trudu jeszcze przez dwie pary drzwi, nim musieli się zatrzymać i starać unikać osób pracujących w Ministerstwie.

Im dalej byli od amfiteatru, tym więcej spotykali ludzi. Musieli zwolnić w pewnym momencie na dźwięk pełnego bólu jęku. Nie mniej niż trzykrotnie Syriusz prawie został przez kogoś kopnięty. W pewnym momencie Hermiona musiała go dosłownie zatrzymać, by nie wpadł w urzędnika.

Wypuścił z siebie wstrzymywane powietrze, gdy udało im się przecisnąć i wyjść z Ministerstwa, ale Hermiona nie wyglądała, jakby współodczuwała jego ulgę. Kontynuowała eskortowanie ich z dala od czegokolwiek, co Syriuszowi wydało się znajome, ostrożnie przemieszczając się z nim pomiędzy pieszymi i unikając tłumów. Nie zatrzymali się, aż nie trafili pod opuszczoną kamienicę z oknami zabitymi deskami.

Alohomora - szepnęła Hermiona, umożliwiając im wślizgnięcie się do środka.

Syriusz oczekiwał raczej, że wnętrze go zaskoczy i będzie wyglądać inaczej, niż z zewnątrz, będąc doskonałą przykrywką, i w środku będzie przytulnie i ciepło. Ale budynek nie został zaczarowany. Wnętrze było tak ponure, jak wydawało się z zewnątrz, a być może nawet bardziej, z powodu panującej w nim ciemności spowodowanej sklejką, pokrywającą wszystkie okna.

Hermiona odrzuciła pelerynę niewidkę i kiwnęła do Syriusza, dając mu ciche zezwolenie na przemienienie się z powrotem.

Upadł na ziemię, trzęsąc się przeraźliwie, gdy tylko znów był człowiekiem. Czując lęk, by nie dać się złapać podczas ucieczki, w jakiś sposób zapomniał już o mrożącym krew zimnie, które ogarniało całe jego ciało. Ale teraz, gdy mógł już się zrelaksować, cały ten fizyczny dyskomfort do niego wrócił, wyraźnie ubiegając się o jego uwagę.

- Syriuszu? - ponaglający ton Hermiony przemienił się po całej ich podróży w nieco bardziej zatroskany. - Jak się czujesz?

- Zi-zimno - wyjęczał. - Czemu jest mi tak zimno? - Zauważył, że Hermiona nie czuje tego, co on.

Natychmiast wymówiła zaklęcie ogrzewające i skóra Syriusza zaczęła nabierać kolorów.

- Co się dzieje? - spytał raz jeszcze, w momencie, gdy drżenie zmniejszyło się na tyle, by mógł trzeźwo myśleć. - Dlaczego ty tu jesteś, a nie ma Harry'ego?

- Cóż... - poczucie winy przemknęło przez jej twarz. - To trochę skomplikowane. Jak wiele pamiętasz?

- Wszystko jest takie chaotyczne - przyznał Syriusz, z frustracją przelatując palcami po włosach. - To ma jakiś związek z misją Zakonu, prawda? Nie potrafię sobie przypomnieć niczego konkretnego. Tylko... bardzo dużo ludzi. I jakiś konflikt. Gdzie są wszyscy pozostali? Oni nie... - Coś w rodzaju płynnego ołowiu spłynęło w dół jego gardła. - Pozostali... oni nie... nie umarli... prawda?

Ekspresja na twarzy Hermiony stała się ostrożna i chłodna.

- Nie - powiedziała niepewnie. - Pozostali nie umarli.

Niewymówione "ale" zawisło w powietrzu, czyniąc je ciężkim i niewątpliwie odpowiedziało Syriuszowi na pytanie, którego nawet nie zadał.

- Tylko... ja, w takim razie, prawda? - stwierdził. Okropne uczucie w jego żyłach odpowiedziało mu na to pytanie, nim mogła to zrobić Hermiona. W jakiś sposób instynktownie wiedział. Podejrzewał, że wiedział od momentu odzyskania świadomości, ale jego umysł walczył, by nie dopuścić do siebie tej informacji.

- Tylko ty.

- Na brodę Merlina - Syriusz spojrzał w dół, na swoje dłonie, jakby oczekując, że nagle staną się przezroczyste. - Umarłem.

- Cóż... w pewnym sensie - poprawiła go Hermiona.

- Jak można "w pewnym sensie" umrzeć?

- Cofnęłam się w czasie - przyznała Hermiona. - Umarłeś. Ale wróciłam. I cię wyciągnęłam, nim to się stało. Więc tak naprawdę nie umarłeś. Nie tu i teraz. Choć w jakimś sensie... powinieneś.

- Umarłem - powtórzył głucho, ponownie przejeżdżając palcami po włosach w oszołomieniu.

- Nie tym razem - powiedziała zdecydowanym tonem. - Odkryłam, jak to naprawić.

W końcu spojrzał w górę, a wdzięczność pojawiła się na jego zmęczonej twarzy.

Dziękuję - powiedział, tracąc oddech.

- Musiałam spróbować - powiedziała Hermiona, odrobinę zawstydzona. - Nie mogłam już znieść widoku załamanego Harry'ego. Stawał się już pomału skorupą dawnego siebie... i Lupin też. To bolesne, w ogóle na nich patrzeć, i w żaden sposób nie móc ich pocieszyć.

- Lupin? - spytał Syriusz, zdziwiony. Nie zaskoczyło go ani trochę, że Harry tak źle przeżył jego stratę, ale nie spodziewał się tego od kogokolwiek innego. Remus był najbardziej spokojną osobą, jaką znał, i już uznał go za straconego, gdy trafił do Azkabanu. Wprawdzie ich przyjaźń przeżyła mały rozkwit, gdy mieszkali wspólnie na Grimmauld Place 12, ale Remus wciąż nie był z nim tak blisko jak... wcześniej. Ale Syriusz nie miał mu tego za złe. On sam był pierwszą osobą do tego, by przyznać, że podczas tych kilku miesięcy był prawdziwym wrzodem na tyłku. Byłby skłonny nawet powiedzieć, że Remus cieszył się, że wreszcie go nie ma.

- Tak - potwierdziła Hermiona, kiwając głową. - Szczerze mówiąc, z początku wyglądał dobrze. Był oczywiście smutny, ale w taki normalny sposób, jak wszyscy inni. Ale z czasem, gdy Harry wyglądał coraz lepiej, Lupin wyglądał coraz gorzej. To się stało wręcz alarmujące.

- Huh - powiedział Syriusz, nie wiedząc kompletnie, co zrobić z tą zaskakującą informacją. - Co my w takim razie wciąż tu robimy? Chodźmy do nich i powiedzmy im, że żyję.

- Nie możemy - powiedziała Hermiona.

Co?

- Nie mogą nas zobaczyć - powiedziała z ponurym wyrazem twarzy.

- Co masz na myśli mówiąc, że nie mogą nas zobaczyć? Muszę się zobaczyć z Harrym. Nie mogę pozwolić, by myślał, że nie żyję, kiedy tak nie jest!

- Syriuszu, powiedziałam ci przecież, że cofnęłam się w czasie. Wiesz, jak to działa! Nie mogą nas zobaczyć. Nikt nie może. Musimy poczekać, aż wrócimy do tej samej linii czasowej! Jeśli ktoś nas teraz zobaczy, doprowadzi to do ogromnej katastrofy!

- Tak, ale... to na pewno nie zmieniłoby tak wiele, gdybyśmy... wysłali Harry'emu choć wiadomość, czy coś.

- To może zmienić wszystko - nie zgodziła się z nim. - Jedynym powodem, dla którego rozpoczęłam poszukiwania w temacie tego, jak przywrócić cię do życia, był fakt, że Harry jest taki załamany. Jeśli wyślesz mu wiadomość, że wszystko z tobą w porządku, to będzie szczęśliwy, prawda? I mogę w takiej sytuacji nigdy nie znaleźć nawet tej książki o Zasłonie śmierci. Więc to, że cię uratowałam, może się w ogóle nie wydarzyć i w konsekwencji znów będziesz martwy.

- Ale--

- Żadnych ale! Jeśli dowiedzą się, co się stało, zanim będziemy w tamtym momencie, to może wszystko zepsuć! To zbyt niebezpieczne, by w to ingerować! Przepraszam Syriuszu, wiem, że to brutalne, że musisz czekać. Podróż w czasie to jedna z najbardziej niebezpiecznych rzeczy, jakie można zrobić. A ja już i tak wykorzystałam mnóstwo swojego szczęścia, włamując się do Ministerstwa i wyciągając cię zza zasłony. Nie wspominając już o księdze, którą nielegalnie skopiowałam i zmieniaczu czasu, który ukradłam. Musimy czekać.

Syriusz uśmiechnął się ciężko, ale już się nie kłócił.

- Okej - powiedział powoli. - Dobrze. Poczekamy. Jak długo to będzie trwać? Nie sądziłem, że zmieniacze czasu potrafią się cofnąć dalej niż o kilka godzin. A ty mówisz to w taki sposób, jakby minął naprawdę długi czas. Minęło kilka dni? Może tydzień?

- Osiem i pół miesiąca - powiedziała Hermiona, głosem pełnym skruchy.

Syriusz wybuchnął ostrym kaszlem.

Co?

- Wybacz, ale nie było cię przez długi czas. Wszyscy myśleli, że nie żyjesz. I trochę mi zajęło, by wpaść na pomysł, by spróbować cię uratować. A jeszcze dłużej zajęło mi skompletowanie wszystkich potrzebnych rzeczy.

- Chyba sobie żartujesz. To... przecież to niemożliwe, by cofnąć się w czasie aż tak... prawda?

- Cóż... ten maksymalny czas cofnięcia się w czasie jest bardziej nacechowany zasadami bezpieczeństwa, niż faktycznymi możliwościami zmieniacza czasu - wytłumaczyła Hermiona. - Ministerstwo nie chce, by ktokolwiek wiedział, że można się cofnąć w czasie dalej, niż o kilka godzin, bo niebezpieczeństwo tego, że coś się popsuje, drastycznie wzrasta. Myślę, że regulacje dotyczące zmieniaczy czasu uwzględniły też rzucenie na nie zaklęć, by faktycznie nie dało się cofnąć dalej, niż o parę godzin. Czytałam o tym w Historii Prawa Magicznego. Ale po tych zmieniaczach w Ministerstwie nie ma już śladu. Pożyczyłam ten, którego użyłam, w Borginie i Burkesie. To nie było zaskoczenie, że na tym nie będzie żadnych skracających działanie zaklęć.

- Kurczę - powiedział Syriusz, głosem pełnym podziwu. - Przypomnij mi, że muszę cię ustanowić honorowym Huncwotem.

- Cóż, nie chciałam wcale robić tylu nielegalnych rzeczy - obruszyła się. - Są zresztą okoliczności łagodzące.

- Osiem i pół miesiąca - powtórzył Syriusz, krążąc po pokoju. - Nie możemy się nikomu pokazać przez osiem i pół miesiąca?

- Nie będzie tak źle - pocieszała Hermiona. - Wcześniej się ukrywałeś znacznie dłużej, po tym, gdy uciekłeś z Azkabanu.

- Ale wtedy Harry wiedział, że żyję. Mogłem wysyłać do niego listy!

- Spójrz na to w ten sposób, Syriuszu. Z Harrym będzie wszystko dobrze. Tam, skąd jestem, on już przeżył te osiem i pół miesiąca. I wszystko z nim w porządku.

- Powiedziałaś, że jest załamany.

- Cóż... bo jest - zgodziła się. - Ale da sobie radę. I będzie z nim lepiej, niż w porządku, gdy już pojawimy się w odpowiednim czasie.

- Dlaczego nie wzięłaś go razem ze sobą? - spytał nieszczęśliwym głosem.

- Nie chciałam mu robić nadziei, gdyby mój plan się nie powiódł.

- Muszę go zobaczyć.

- To naprawdę nie jest dobry pomysł. Powinniśmy tu zostać i opuszczać budynek tak rzadko, jak to możliwe.

- Postaram się, żeby mnie nie zobaczył! - nalegał. - Będę patrzył z daleka. Możemy użyć peleryny niewidki. Ja chcę go tylko zobaczyć. Obserwowałem go przez cały ten czas, odkąd uciekłem z Azkabanu i nawet nie wiedział, kim jestem! A jestem doskonały w ukrywaniu się!

- No tak, wiesz - zaczęła. - Tylko że wtedy nie łączyły was żadne uczucia, i dlatego cię nie rozpoznał, nieprawdaż? Myślę, że będzie lepiej, jeśli nie będziemy się tam w ogóle pojawiać.

- Nie zobaczy mnie - uparcie nalegał dalej.

- Oby nie. Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli zmienisz cokolwiek, może to mieć niewyobrażalne konsekwencje? Teraz, w przyszłości, z Harrym jest wszystko okej. Ale jeśli zrobisz coś nie tak, on może nawet skończyć martwy.

Blada skóra Syriusza stała się jeszcze bardziej matowa.

- Nie zobaczy mnie - powtarzał nieustannie.

- Oby nie.

***

Hermiona z Syriuszem spędzili kilka kolejnych dni, czarując wnętrze opuszczonej kamienicy, by bardziej nadawało się do życia. Syriusz zajmował się tym z ogromnym entuzjazmem. Właściwie, był do tego nastawiony trochę zbyt entuzjastycznie, jak na jej gust. To, jak nagle porzucił temat obserwowania Harry'ego na rzecz dekoracji w mieszkaniu, wzmocniło jej czujność. W trakcie trzeciego dnia obserwowania, jak zmienia raz za razem tapetę na każdej ze ścian, wiedziała już, że coś jest na rzeczy.

Tamtej nocy postanowiła zaczarować pelerynę niewidkę, by wzniecała alarm, gdy tylko ktoś jej dotknie. Zdążyła zasnąć jedynie na trzydzieści minut, nim głośne wycie ją zbudziło.

- Syriusz! - krzyknęła z oburzeniem.

Zatrzymał się w pół kroku, z poczuciem winy wymalowanym na twarzy, stojąc na środku pokoju z peleryną w palcach.

- Nie! - nalegała. - Syriuszu, nie możesz!

Ale zamiast jej odpowiedzieć, Syriusz przemienił się w łapę, chwycił pelerynę w pysk i uciekł z pokoju. Próbowała go powstrzymać, ale psia sylwetka była dużo trudniejsza do zatrzymania, niż ludzka, i z łatwością unikał promieni z jej różdżki.

Wybiegła za nim z kamienicy, ale nie była tak szybka, jak on. Nie mogła go już dalej ścigać. Bez peleryny niewidki było to niemożliwym, by nikt nie dostrzegł, jak biegnie.

Pogodziła się z tym, że będzie musiała na niego czekać. Zamiast pójść z powrotem spać, postanowiła usiąść z książką w ręce. Syriusz być może zdążył uciec od niej, ale nie ucieknie od konsekwencji.

***

To nie był pierwszy raz, kiedy się wymknął. Zabierał pelerynę już od pierwszej nocy, gdy trafili do kamienicy. Właściwie był zdziwiony, że Hermionie tak dużo czasu zajęło zorientowanie się. Jak mogła od niego oczekiwać, by nie sprawdzał, co z Harrym? Dużo łatwiej byłoby mu spełnić prośbę, by przestać oddychać.

Zwłaszcza, gdy dostrzegł niepokojące znaki, gdy już udało mu się dotrzeć do Privet Drive. Hermiona wiedziała, jak źle było? Czy ona go w ogóle odwiedziła po bitwie, gdy był u Dursleyów?

Nie miała znaczenia pora, o której się tam pojawił. Światło w pokoju Harry'ego było zawsze włączone, a sam Harry prawie nigdy nie spał. Syriusz wdrapywał się na drzewo w ogrodzie, by móc wyglądać przez okno i za każdym razem odnajdywał Harry'ego leżącego na łóżku, tępo wgapiającego się w sufit. Widział nietknięte talerze z jedzeniem ulokowane na podłodze. Obserwował go godzinami, podczas których Harry ani drgnął. Był bardziej wyzuty z życia, niż przeciętny więzień Azkabanu.

Jak, do diabła, miałby w to nie ingerować? Jak mógłby udawać, że nie widzi tego, co dzieje się z jego chrześniakiem?

Jedyną rzeczą, która go w porę zatrzymywała, nim nagle próbowałby ingerować, było echo słów Hermiony w jego głowie: jeśli zrobisz coś nie tak, on może nawet skończyć martwy.

Nieważne, co myślał sobie o tym wszystkim, Syriusz nie zamierzał ryzykować, że coś złego stanie się Harry'emu. I nieważne, jak bardzo rozdarte miał serce i jak każda jego cząsteczka krzyczała, by sprzeciwić się temu brakowi reakcji, nie przestawał być czujnym, by Harry go nie zauważył. Jednak mimo tego, że przysiągł Hermionie, że Harry o niczym się nie dowie, nie potrafił obiecać sobie, że będzie tak przez cały czas. Ale nie zamierzał, oczywiście, pokazywać się mu pod wpływem impulsu. Jeśli by się ujawnił, nie tylko cały ten misterny i starannie opracowany plan spaliłby na panewce. Nie potrafił nawet przewidzieć, jak taki czyn wpłynąłby na jego chrześniaka.

Co skłaniało się do tego, że tej nocy, jak każdej innej, Syriusz spędził godziny w bezruchu na drzewie, zmuszając się z całą mocą, by nie podejść do okna i w nie nie zastukać, bądź nie wysłać do środka przyjaznego patronusa, dającego Harry'emu wsparcie. Gdy siedział tak na tym drzewie, jego ciało stawało się obolałe i zdrętwiałe, ale to i tak było niczym w porównaniu do odrętwienia w jego wnętrzu, gdy widział chrześniaka w takiej rozsypce i nie pomagał w tym fakt, że jego prawni opiekunowie nie dawali mu nawet odrobiny otuchy.

***

Syriuszu.

Syriusz uniósł ręce w obronnym geście, gdy tylko wszedł do ich kryjówki. Prawdopodobnie nie powinien być zdziwiony tym, że Hermiona będzie na niego czekać.

- Nikt mnie nie zobaczył - zapewnił od razu.

- Ale ktoś mógł!

- Byłem ostrożny.

Rzucił pelerynę na krzesło i wskoczył na łóżko, które sobie wyczarował. (Było dwa razy większe, niż było to konieczne, i ledwo widoczne spod masywnej góry z poduszek i koców. Po latach spędzonych w więzieniu i miesiącach nocy, przespanych na podłodze jaskini, dla niego nigdy nie było zbyt wiele poduszek i koców.)

- To nie ma znaczenia, jak bardzo jesteś ostrożny! - naskoczyła na niego głosem pełnym dezaprobaty. - Wypadki się zdarzają! Mógł pojawić się wiatr i zwiać z ciebie pelerynę! Mogłeś spaść i się ujawnić!

- Za dużo się martwisz - odparł lekceważąco. - Nie dopuszczę do tego, by coś takiego miało się wydarzyć.

Hermiona zmarszczyła gniewnie brwi.

- Gdybyś naprawdę miał taką kontrolę nad rzeczami, których się nie spodziewasz, tak jak ci się wydaje, że masz, to byś nie umarł i na pewno nie znalazł w takiej sytuacji.

Syriusz skrzywił się. Wciąż nie potrafił przypomnieć sobie bitwy, mając w głowie jedynie fakt "umierania", ale Hermiona o wszystkim mu opowiedziała.

- To było coś innego - nie zgodził się. - Zostałem zaatakowany. To coś kompletnie innego, niż ja będący niezauważonym obserwatorem. Znam się na tym od wieków i nigdy nie zostałem złapany, czyż nie? Mam większe doświadczenie w skradaniu się i byciu niezauważonym, niż ktokolwiek na świecie. Obserwowałem Harry'ego przez długie miesiące, gdy wyszedłem z Azkabanu. Nie widział mnie wtedy.

- Tak właściwie to widział - powiedziała Hermiona. - Mówił mi, że cię zobaczył kilka razy. Bał się, że Łapa to Ponurak.

- Cóż, nie miałem wtedy peleryny niewidki, prawda? Więc to nie to samo. Tym razem mnie nie zobaczy.

Hermiona potarła twarz i pociągnęła rękoma skórę pod oczami w geście frustracji.

- Ty wszystko zepsujesz - rozpaczała.

- Ty sprawisz, że oszaleję - stwierdził.

***

Hermiona kontynuowała próby powstrzymania ucieczek Syriusza, ale był od niej starszy i miał o wiele więcej lat doświadczenia w tego typu przedsięwzięciach. Nie wspominając już o elitarnym treningu, do którego zmuszali go od dziecka rodzice. Hermiona być może była genialną czarownicą, ale naturalny talent i zdobyta wiedza czasem przegrywały z latami doświadczenia. Syriuszowi udawało się kilkukrotnie jej uciec i zwalczyć jej próby zatrzymania.

Przez pierwsze dwa tygodnie Syriusz podążał za Harrym w psiej formie, mając gdzieś głęboko w środku nadzieję, że jego niewykrywalna osoba będzie jednak dawała chłopcu namiastkę poczucia bezpieczeństwa.

Niestety humor Harry'ego nie wydawał się być lepszy ani bardziej pogodny. W połowie trzeciego tygodnia Syriusz stwierdził, że może to dobry moment, by poszpiegować innych ludzi, którzy nie są Harrym - i przez innych ludzi, miał oczywiście na myśli Remusa. Ponieważ Syriusz wciąż nie potrafił przyswoić do siebie tego faktu, że Remus przeżywa jego śmierć tak mocno, jak Harry.

Nie był pewien, czy Remus wciąż przebywa na Grimmauld Place 12, ale było to ostatnie miejsce, gdzie go widział, stąd było to też oczywiście pierwsze miejsce, które musiał sprawdzić. Tak, jak miał nadzieję, Remus się nie wyprowadził.

Obserwowanie Remusa było o stokroć trudniejsze, niż obserwowanie Harry'ego. Jego rodzina miała zbyt wielką manię prześladowczą, by pozwolić na to, aby jakiekolwiek drzewo rosło na tyle wysoko, by widzieć coś z okna. Zresztą, nawet, gdyby takie jednak rosło, dom był zbyt duży, by jakkolwiek ułatwić szpiegowanie. Było tam mnóstwo pomieszczeń i korytarzy bez okien, ułatwiających osobie wewnątrz bycie niezauważonym przez długie godziny.

Wiedząc, że bardzo głupio ryzykuje, Syriusz wdrapał się na dach i dostał się do wewnątrz przez okno na poddaszu. Dom wciąż miał zaklęcie obronne, które pozwalało każdemu z rodziny Black wejść do środka bez wszczęcia alarmu. Jedynym niebezpieczeństwem było upewnienie się, że Stworek nie dostrzeże otwartego okna.

Po Stworku jednak nie było śladu, a wślizgnięcie się do środka niezauważonym było dużo łatwiejsze, niż Syriusz myślał, że będzie.

Okazał się być niezwykłym szczęśliwcem, ponieważ żadne z pomieszczeń w domu nie było zamknięte. Zdał sobie sprawę, że nie ma potrzeby starać się o prywatność, kiedy jesteś jedynym mieszkańcem w domu.

Kiedy ostrożnie przemierzał korytarz, nie mógł się powstrzymać, by nie wejść do swojej starej sypialni, a fakt, że była pusta, wywołał w nim zawód. Wiedział, że to nierealne, oczekiwać, by Hardodziób wciąż tam był, gdy jego już nie było, ale tęsknił za hipogryfem prawie tak mocno, jak za Harrym, i w tajemnicy marzył o tym, by go również zobaczyć. Zapisał sobie w głowie, by spytać Hermionę, gdzie został przeniesiony.

Tajemnicza poświata emanowała spod drzwi sypialni, którą Remus zajmował, gdy jeszcze wspólnie mieszkali. Syriusz zmarszczył brwi, unosząc różdżkę pod peleryną i przyspieszając z każdym kolejnym krokiem. Zimne, srebrzyste światło nie mogło płynąć z lamp gazowych, które były wszechobecne w tym domu. Nic, co pamiętał z Grimmauld Place 12 nie miało takiej poświaty. Czy stało się coś złego? Czy gdy podejdzie bliżej, okaże się, że dostrzeże jedynie ślady walki i rzuconych zaklęć?

Remus siedział przy starym, ozdobnym, rzeźbionym biurku z pustą, kryształową szklanką w ręce. Przechylił ją na jednej z krawędzi i zataczał kółka, pustym wzrokiem przyglądając się drewnianej powierzchni biurka. Nad nim natomiast znajdowało się sześć srebrnych kół, emitujących eterycznym, platynowym światłem.

Ta scena była tak zaskakująca, że Syriusz nie potrafił powstrzymać zdziwionego sapnięcia. Szklanka przestała się rytmicznie obracać i Remus obrócił głowę w stronę pustej framugi drzwi. Syriusz wstrzymał oddech przez moment, który wydawał mu się wiecznością, gdy Remus przyglądał się korytarzowi za nim.

Wreszcie Remus zrezygnował ze zlokalizowania źródła dźwięku i powrócił spojrzeniem do biurka. Tak, jakby nigdy tego nie przerwał, ponownie zaczął też obracać szklanką, nie kłopocząc się ani trochę źródłem światła nad jego głową.

Przez chwilę Syriusz myślał, że pokój wypełniają duchy lub ktoś zaklął w jakiś sposób Remusa. Jeszcze nigdy nie widział aż sześciu pełni księżyca w jednym momencie, ich liczba wprawiała wręcz w zakłopotanie. Chwilę mu zajęło, nim się zorientował, że dom jest zainfekowany boginami.

Sześć, to sporo boginów w jednym miejscu. Czemu Remus po prostu ich nie pokona?

Niesamowicie ciężko obserwowało mu się jego najdroższego przyjaciela, kogoś, kto kiedyś bez mrugnięcia okiem potrafił sprawić, by bogin zniknął, kogoś, kto zrobiłby wszystko, by już nie pamiętać o pełni księżyca, kto po prostu siedzi tam i pozwala jego największemu lękowi nad nim dominować.

Nawet nie wyglądał, jakby w ogóle je zauważał. Czy on rzeczywiście oszalał? Czy po prostu nawiedzały go już tyle czasu, że zdołał stać się w stosunku do nich obojętny?

Czemu Remus ich nie pokona?!

Syriusz zgubił rachubę czasu, ile stał tam i patrzył na zapadnięte rysy Remusa i mechaniczne ruchy jego ręki. Był blady i nieogolony; a jego włosy były nieco bardziej siwe, niż w momencie, gdy widział go po raz ostatni. W końcu Remus puścił szklankę, a ta obróciła się niepewnie i zatrzymała w miejscu.

Ta szklanka jest z ulubionego zestawu mamy. Szkoda, że się nie stłukła. Ta myśl pojawiła się w umyśle Syriusza nieproszona, gdy kontynuował obserwowanie.

Remus wstał, wyprostował się i zatrzymał, wyglądając, jakby pogubił się w swoich myślach. Pozostał w takiej pozycji na środku pokoju przez kilka minut. Przez moment Syriusz bał się, że znów wydał z siebie jakiś dźwięk i Remus go usłyszał. Ale tym razem ten nie obrócił się w stronę drzwi. Zamiast tego ruszył z miejsca. Boginy podążały za nim, w którymkolwiek kierunku by się nie udał, czasem uderzając w siebie nawzajem, gdy Remus nagle zmieniał kierunek. Ta scena byłaby być może całkiem zabawna, gdyby nie była tak przerażająca.

Niebo zmieniało kolor na węglowy czerń z domieszką różu, gdy Remus wreszcie położył się do łóżka. Zasnął na pościeli, nie kłopocząc się nawet zmienieniem ubrań.

Syriusz czekał znacznie dłużej, niż było to konieczne, próbując zwalczyć w sobie chęć pokonania wszystkich boginów, nim stamtąd wyjdzie.

Hermiona mówiła, że z Harrym jest lepiej... ale z Remusem gorzej. Jeśli było z nim aż tak źle teraz... to jak źle było w momencie tego "gorzej"? Jaki Remus się stał w ciągu ośmiu miesięcy?

Z niespokojnym sercem Syriusz w końcu wymknął się z domu, w świetle wschodzącego słońca.

Hermiona czekała na niego, jak zawsze, by go zganić, ale tym razem nawet jej nie słyszał.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Potajemny Pocałunek #2 - "Wzloty i upadki"

Dorastanie - Rozdział drugi

Dorastanie - Rozdział dziesiąty